Póki jest szansa na pokój
  • Marek JurekAutor:Marek Jurek

Póki jest szansa na pokój

Dodano: 
Wołodymyr Zełenski, prezydent Ukrainy
Wołodymyr Zełenski, prezydent Ukrainy Źródło:Wikimedia Commons
Armia rosyjska naciera i materialnie niszczy Ukrainę. Wykorzystuje swą naturalną przewagę rezerw i fizyczne wyczerpanie obrońców. Zachód – mniej lub bardziej zgodnie – utrzymuje sankcje stanowiące substytut rzeczywistej politycznej reakcji, ale jego solidarność się chwieje.

Sygnały o pokoju, który „nie upokorzy” Rosji, wysyłane przez Berlin i Paryż, przekonują Putina, że wojnę można zakończyć kolejnymi zdobyczami terytorialnymi, przesuwaniem przyszłej linii przerwania ognia (czyli prowizorycznej, ale faktycznej granicy) „czut’-czut’” – jak mówił Stalin gen. Sikorskiemu. Rosjanie nie mają więc politycznych powodów przerywać ofensywy, hamować ich mogą jedynie kalkulacje proporcji między osiągniętymi korzyściami terytorialnymi z jednej strony, a dalszymi kosztami materialnymi, politycznymi i (nawet Rosja musi się z tym liczyć) ludzkimi z drugiej.

Ukraińcy przygotowują się do kontrofensywy, ale bez większych dostaw sprzętu nie będą w stanie skutecznie jej przeprowadzić. Skuteczni tymczasem są Niemcy, którzy przekonują europejskich sojuszników do nieprzekazywania czołgów Ukrainie. W sytuacji więc, gdy Rosja, wielkim kosztem wprawdzie, osiągnęła podstawowe cele wojenne, rozszerzając okupację Zagłębia Donieckiego i zajmując południe kraju, jeśli Ukraina nie zdoła choćby częściowo tych terytoriów odzyskać, coraz bardziej realną perspektywą stanie się zawieszenie broni utrwalające rosyjskie zdobycze. Warto mieć świadomość ich uogólnionego sensu. Zabór Zagłębia Donieckiego pozbawia Ukrainę przemysłu wydobywczego, okupacja dużej części wybrzeża czarnomorskiego i blokada Odessy dramatycznie ograniczają Ukraińcom możliwości eksportowe. Utrata części terytorium narodowego jest tragedią samą w sobie, a tu dodatkowo mamy do czynienia z zasadniczą degradacją geopolitycznej pozycji Ukrainy jako państwa.

Zapobieżenie tej fatalnej perspektywie, odparcie lutowego najazdu to stawka toczącej się wojny. Tym bardziej zaskoczyły mnie niedawne apele Jacka Bartosiaka, aby – gdy „armia ukraińska przekroczy granicę Krymu” – „nie dopuścić, aby prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski zgodził się na własną wersję traktatu ryskiego”. Autora „Rzeczypospolitej między lądem a morzem” zawsze ceniłem za łączenie politycznej wyobraźni z realistyczną trzeźwością sądu, ale w tym wypadku staje się on heroldem nie realizmu, ale egzaltacji.

Jaki rozejm?

Ani dziś, ani wczoraj – narzucony pokój nie był jedyną formą utrwalenia zaborów. Współczesna Europa zna wiele niezaakceptowanych, a mimo to trwałych zmian terytorialnych: Cypr Północny, Kosowo, Naddniestrze, północne prowincje Gruzji to tylko parę przykładów. Najświeższy to azerskie zdobycze w wojnie o Górski Karabach dwa lata temu. Sytuacja tych wszystkich regionów jest tymczasowa tylko z nazwy i nie jest to wcale zjawisko nowe.

Cały artykuł dostępny jest w 25/2022 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także