"Polska nie jest państwem narodowym, Polska jest rzeczpospolitą, rzeczą wspólną Polaków i Ukraińców, Polaków i Żydów, Polaków i Ormian, Niemców, Litwinów. Tych, którzy się tu urodzili i tych, którzy chcą tu zostać. To jest w Polsce piękne, a nie endeckie mrzonki" – ogłosił publicysta w mediach społecznościowych.
Wpisem samego redaktora Terlikowskiego może i nie warto by się zajmować, gdyby nie fakt, że nie jest to pojedyncza opinia, tylko wyraz szerszej tendencji antysuwerennościowej, która w obliczu wojny na Ukrainie objawiła się w naszym kraju. Szczególnie mocno tę tendencję widać niestety na prawicy, co samo w sobie nie jest szczególnie zaskakujące, bo jedynie na prawicy pojawiają się jeszcze jakiekolwiek – nawet odrealnione – koncepcje ideowe, podczas gdy strona lewo-liberalna zadowoliła się już statusem podwykonawcy Brukseli i ogranicza się do suflowania pomysłów płynących z Zachodu. Pomysły zbliżone do tych z wpisu Terlikowskiego pojawiały się również w Klubie Jagiellońskim czy Nowej Konfederacji, ale i innych mediach z prawej strony. W "Do Rzeczy" kilkukrotnie opisywałem te niepokojące głosy.
Albo-albo?
Zacznijmy może od tej sztucznej dychotomii – albo państwo narodowe (w domyśle ksenofobiczne, etniczne etc.), albo Rzeczpospolita (w domyśle otwarta i tolerancyjna). Ten wybór albo-albo jest z gruntu fałszywy i służy jedynie budowaniu nieprawdziwego wyboru – albo się ktoś opowiada za Polską ksenofobiczną, albo odwołuje się do bogatego dziedzictwa Rzeczpospolitej – czasów złotej wolności i tolerancji.
Jest to jednak wybór fałszywy. Rzeczpospolita to – faktycznie – dobro wspólne, co jednak nie oznacza, że nie może iść ono w parze z ideą państwa narodowego. Wprost przeciwnie, tylko państwo narodowe traktowane jako dobro wspólne wszystkich Polaków będzie wspólnotą z prawdziwego zdarzenia. Jedyną kwestią sporną pozostaje, jak definiujemy przynależność do narodu polskiego – czy ma o tym decydować kwestia urodzenia (jak to było właśnie w czasach I RP), czy może raczej poczucie "polskich obowiązków", obowiązków wobec swojej wspólnoty. Tak, wiem, "endeckie mrzonki".
Państwo narodowe to żaden ksenofobiczny twór (gdyż taki obraz wynika z twittu Terlikowskiego), tylko polityczna forma, w której manifestuje się polskość. Może w niej partycypować każdy – Polak żydowskiego pochodzenia, litewskiego, niemieckiego, rosyjskiego i kogo tam sobie jeszcze redaktor Terlikowski wymyśli. Każdy, kto wybiera polskość ma możliwość uczestnictwa we wspólnocie. Pod warunkiem, że uważa się za Polaka i jest lojalny państwu polskiemu, a nie jakiejś abstrakcyjnej "rzeczpospolitej".
Goście z Ukrainy
Druga kwestia, która wybrzmiała z cytowanego wpisu jest ledwie kryta radość z rzekomego przemijania państwa narodowego. To ogólnie popularna teza, która zyskała rozgłos po przyjeździe uchodźców z Ukrainy. Trudno jednak ten napływ Ukraińców traktować jako wyrok na polskie państwo. Rzecz w tym jednak, że ciężko uznać sporo ukraińską mniejszość za wystarczający powód do mówienia o państwie wielonarodowym.
Raz, że na Ukrainie nadal trwa wojna, co jest najważniejszą zmienną wpływającą na losy uchodźców; dwa, że wielu z nich deklaruje chęć powrotu do domu po zakończeniu działań wojennych; trzy, że spora grupa nie kryje, iż zamierza opuścić Polskę i kierować się dalej na zachód; cztery, że Ukraińcy są nadal GOŚĆMI w Polsce – przyjęliśmy ich, pomogliśmy w dramatycznej sytuacji, ale traktujemy ich jak uchodźców, a nie współobywateli. Ukraińcy nie mają, i mam nadzieję, że mieć nie będą, możliwości głosowania w wyborach i wybieraniu polskich władz, ciężko też powiedzieć, by byli szczególnie zżyci z naszym krajem.
Oczywiście jeżeli część z nich będzie chciała tutaj osiąść – pracować, płacić podatki, założyć rodziny, wychować dzieci i – w końcu – stać się Polakami, albo – przynajmniej – na Polaków wychować swoje dzieci, to mają do tego pełne prawo, jednak nie można tego porządku generalizować, rozciągać pojedynczych przypadków na milionowe masy. W państwie narodowym może partycypować każdy, kto poczuwa się do polskich obowiązków, do bycia Polakiem, jednak zniszczenie fundamentalnego rozróżnienia GOŚĆ-GOSPODARZ, na którym wszak jest oparta polska pomoc, zaburzy całą kruchą równowagę naszej koegzystencji z Ukraińcami i jedynie ośmieli grupki opowiadające o "ukrainizacji Polski".
Multikulti to nie rzeczpospolita
Trzecia myśl, jaka wypływa z wpisu Terlikowskiego, a która znowu wydaje się zyskiwać w ostatnim czasie popularność, to przeświadczenie, że możemy odbudować dawną Rzeczpospolitą – pogrzebać polskie państwo narodowe i powołać na jego miejsce wielonarodowy organizm. Ten projekt jest jednak do bólu utopijny oraz oderwany od realiów i to na tak wielu poziomach... w oczy rzuca się przede wszystkim cały ahistorycyzm takich rozważań, fakt iż obecnie mamy do czynienia z narodami masowymi a nie szlacheckimi, że tamte dawne wspólnoty miały charakter stricte ekskluzywny i wykluczający, że od feudalnej stratyfikacji społecznej, która wyznaczała rytm ówczesnej organizacji narodowej minęło niemal trzysta lat itd.
Najważniejsze jednak, że państwo multi-kulti, o którym marzą przeciwnicy Polski narodowej, nie może być prawdziwą republiką, nie może być prawdziwą rzeczpospolitą – dobrem wspólnym. Jeżeli nikt nie jest gospodarzem w kraju, to nikt nie jest gościem, nie ma żadnych zasad i porządku, a całość się rozlatuje jak domek z kart. Dobro wspólne może zaistnieć wyłącznie, jeżeli istnieje wspólnota dbająca o nie. Skoro Polska ma nie być państwem Polaków, tylko jakimś abstrakcyjnym, niezdefiniowanym tworem post-polskim. W takim wypadku nie ma żadnego dobra wspólnego,patriotyzm znika, bo jest niepotrzebny.
Pytanie tylko, czemu mamy się ograniczać do Ukraińców, Ormian, Żydów etc. Logiczne byłoby zupełne zniesienie granic i rozpłynięcie się we "wspólnocie globalnej". W tej logice nawet likwidacja Polski to działanie inkluzywne i postępowe. Wtedy pozostanie nam jedynie usiąść przy ognisku i trzymając się za ręce śpiewać Kumbaya, My Lord. I czekać, co łaskawy los nam przyniesie.
Czytaj też:Ukraińcy nie walczą ani o demokrację, ani o prawa LGBT