W Hollywood nie od dziś panuje moda na dekonstruowanie landrynkowego wizerunku USA czasów powojennej prosperity. Dzięki produkcjom typu „Daleko od nieba” i „Green Book” wiemy już, że była to kraina zarządzana przez męskich szowinistów, terroryzujących Bogu ducha winnych Murzynów, homoseksualistów i kobiety. Nic więc dziwnego, że w filmie Olivii Wilde amerykański sen okazuje się koszmarem. Główna bohaterka, tak jak inne rezydentki wzorcowego osiedla Victory, spełnia się jako kura domowa. Mężowie pracują na skraju pustyni nad tajnym projektem, który „zmieni świat”. Z czasem Alice zaczyna coś podejrzewać. Na przekór propagandzie („tutaj możecie wieść życie, na jakie zasługujecie”, „piękno tkwi w kontroli”) zapuszcza się w rejony zakazane. Pugh, aktorskie odkrycie ostatnich lat, robi, co może, by uwiarygodnić szytą grubymi nićmi fabułę.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.