ŁUKASZ ZBORALSKI: Pod apelem do prezydenta, by nie podpisał nowelizacji Kodeksu karnego, podpisały się 173 osoby zajmujące się naukowo prawem karnym. W tym apelu czytamy m.in., że to cofanie prawa karnego do czasów PRL oraz że jego sygnatariuszom „trudno zrozumieć, by w XXI w., w kraju, którego konstytucja odwołuje się do wartości chrześcijańskich i humanistycznych, wykluczono resocjalizację jako jeden z celów kary i wprowadzono bezwzględną karę dożywotniego pozbawienia wolności, zakazaną na gruncie Europejskiej Konwencji Praw Człowieka”. Widać, że środowisko karnistów w Polsce oburzył pomysł podwyższenia kar. Dlaczego?
MARCIN WARCHOŁ: Po pierwsze, mamy w Polsce ok. stu uczelni prawniczych, z czego tylko na Wydziale Prawa UW jest ok. 370 naukowców. Więc tych 173, którzy podpisali apel, to naprawdę promil. Polityczni prowodyrzy tego przedsięwzięcia ponieśli klęskę. Spodziewali się pewnie, że poprą to tysiące.
Dlaczego natomiast to napisali? Bo chcieliby takiej sytuacji, którą w odniesieniu do wysokości kar orzekanych za poważne przestępstwa mamy obecnie. Być może z przyczyn politycznych, być może z przyczyn ambicjonalnych. Wiele z tych osób było zaangażowanych w rozmaite działania polityczne ramię w ramię z Platformą Obywatelską. To były antyrządowe protesty już od czasów KOD czy przeciwko reformie sądów. Sygnatariusze listu bardzo często wypowiadali się politycznie w sposób skrajny, agresywny, niemerytoryczny. Senatorowie podczas procedowania tej ustawy byli zaskoczeni, że podczas debaty ci naukowcy wypowiadają się nie jak eksperci, ale jak politycy.
A dlaczego najbardziej nie podoba im się wprowadzenie dożywotniego więzienia, bez możliwości ubiegania się o przedterminowe zwolnienie?
Bo to rozwiązanie, które wprowadzamy, jest zmianą filozofii karania. Obecny Kodeks karny z 1997 r. to filozofia uwzględniania przede wszystkim interesów sprawcy przestępstwa. Widać to na podstawie tak absurdalnych wyroków jak np. osądzenie sprawców brutalnego pobicia, takiego z kopaniem ofiary po głowie, gdzie ewidentnie zmierzano do pozbawienia jej życia. Ofiara tego pobicia prawie trzy miesiące leżała w szpitalu, a potem ponad rok przechodziła rehabilitację, nie mogła odzyskać mowy. I jak to się skończyło? Jeden ze sprawców został uniewinniony, drugi dostał wyrok w zawieszeniu, a trzeci poszedł do więzienia tylko dlatego, że miał wcześniej inny wyrok. Podam inny przykład. Niedawno sąd apelacyjny złagodził karę dla jednego ze sprawców gwałtu, który skończył się śmiercią kobiety. Ofiara została brutalnie zgwałcona, pozostawiona pokrwawiona na mrozie i zmarła. Sąd obniżył karę z 25 lat pozbawienia wolności do 15. Takich przypadków jest mnóstwo. Ci, którzy sprzeciwiają się zmianom Kodeksu karnego, chcą, żeby tak właśnie zostało. Środowisko krakowskie miało do tej pory właściwie monopol na tworzenie prawa karnego w Polsce. To przedstawiciele liberalno-lewicowej szkoły prawa karnego, która zdominowała ostatnie lata w Polsce. Nie są w stanie zaakceptować, że ktoś może zaproponować nowe rozwiązania, mieć inną wizję.
Przy okazji wspomnę, że pierwszy takiemu widzeniu prawa karnego przeciwstawił się śp. Lech Kaczyński, którego zastępcą jako ministra sprawiedliwości był właśnie Zbigniew Ziobro. Gdy został prokuratorem generalnym, podkreślał, że ten Kodeks karny prowadzi do orzekania kar niesprawiedliwych, przesadnie łagodnych. Profesor Lech Kaczyński już miesiąc po tym, jak został ministrem, zapowiedział zmianę tego prawa, chodziło głównie o podniesienie dolnych granic kar. To był listopad 2000 r.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.