W ostatnich miesiącach Parlamentem Europejskim wstrząsnęła największa afera korupcyjna w historii. Wszystko za sprawą grupy eurodeputowanych, którzy w zamian za łapówki pochodzące z krajów Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej wygłaszali o nich pozytywne opinie albo wpływali na unijne prawodawstwo. Choć wciąż nie znamy wszystkich szczegółów tego procederu, to wielu polskich eurodeputowanych zaczęło się zastanawiać, czy ataki wymierzone w Polskę były wyłącznie inicjatywą poszczególnych osób czy może jednak były efektem zewnętrznej inspiracji. Zwłaszcza że część atakujących nasz kraj europosłów już teraz jest przedmiotem zainteresowania belgijskich służb. A trzeba przyznać, że Polska w szczególny sposób została wzięta na celownik przez liberalno-lewicową większość w PE.
Już w styczniu 2016 r., a więc zaledwie dwa (!) miesiące po wyborach wygranych przez Zjednoczoną Prawicę, w PE odbyła się debata o Polsce, podczas której ludowcy i socjaliści atakowali rząd w Warszawie za „niszczenie sądownictwa i mediów”, co „może być początkiem autorytaryzmu”. Bezpośrednim powodem zorganizowania jej była decyzja KE o rozpoczęciu procedury wyjaśniającej w sprawie zmian w funkcjonowaniu polskiego Trybunału Konstytucyjnego.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.