"Agresja Rosji na Ukrainę była kołem ratunkowym dla partii rządzącej w Polsce" – tak brzmi tytuł artykułu, jaki "Le Monde" opublikował 21 marca. Jego autor Nathan Alan-Lee, który w swym młodym życiu imał się wielu aktywności, m.in. dawał w Polsce korepetycje z języka angielskiego, a jeszcze rok temu pracował jako menadżer sprzedaży oprogramowań w Krakowie, nagle stał się ekspertem od polityki międzynarodowej dla prestiżowego, francuskiego dziennika. Cud! n’est pas? Pan Lee niedawno skończył studia, nawet otarł się o Uniwersytet Jagielloński, a już wykłada Francuzom jak podejrzanym partnerem w UE jest Polska:
"Ponieważ zbliżają się napięte i trudne wybory dla partii PiS, to maksymalnie wykorzystuje swoją tradycyjną antykremlowską linię, a także agresywną antyniemiecką retorykę. Od triumfu PiS w 2015 roku stosunki niemiecko-polskie były już napięte. Ale w ciągu ostatniego roku, od czasu inwazji Rosji na Ukrainę, ci dwaj sąsiedzi coraz bardziej się kłócą. Nowe żądanie Polski dotyczące reparacji wojennych w wysokości 1,3 biliona euro i jawna krytyka powiązań Niemiec z Kremlem podkreślają niezdolność lub niechęć do znalezienia kompromisu, nawet w czasach kryzysu".
Jakżeby inaczej – to paskudni polscy konserwatyści jątrzą i szukają konfliktu z niewinnymi Niemcami. Jak wynika z dalszej części rozumowania autora, obsesja antyniemiecka rządu prowadzi do ohydnych pomówień wobec polskiej opozycji, podczas gdy ta, po prostu: "propaguje politykę zbliżania Polski do sąsiednich krajów będących członkami Unii Europejskiej". Gdyby nie cywilizacyjny wysiłek opozycji, Polska pozostawałaby krajem jaskiniowych populistów.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.