Wroga trzeba znać, więc poznajmy Rosję
  • Maciej PieczyńskiAutor:Maciej Pieczyński

Wroga trzeba znać, więc poznajmy Rosję

Dodano: 
Flaga Rosji, zdjęcie ilustracyjne
Flaga Rosji, zdjęcie ilustracyjneŹródło:PAP / ANDREJ CUKIC
Nie można myśleć, że rosyjskość to tylko "śmierdzące onuce". Ale nie można też się łudzić, że istnieje Rosja "pachnąca demokracją".

Prymitywna rusofobia i naiwna rusofilia, tęskniąca za "dobrymi Rosjanami", to dwie strony tego samego medalu. Rosja to i siekiera i Ewangelia. Trzeba ją poznać.

Niedawno burzę wywołał wywiad Łukasza Maziewskiego z prof. Hieronimem Gralą. Wybitny znawca Rosji słusznie zauważył, że polskie myślenie, sprowadzające Rosję to "brudu, smrodu i onuc" jest błędem. Grali zarzucono naiwne i życzeniowe myślenie, kwestionowano sens rozwodzenia się nad kulturą narodu "o chorej duszy". "Jaką cywilizację stworzyła Rosja? Cywilizację smrodu, pogardy i przemocy" – komentował Jacek Łęski, nazywając wywiad stekiem banałów. Rozumiem emocje, związane z wojną na Ukrainie. Emocje te jednak nie powinny przesłaniać rozumu. Lekceważenie i pogarda dla Rosji i jej kultury nie jest rozwiązaniem. Wymowa komentarzy krytycznych była mniej więcej taka – choć niekoniecznie wprost wyrażona – że właściwie to nie wypada mówić dziś o Rosji w kontekście innym niż śmierdzące onuce i ludobójstwo na Ukrainie. A to już kompletny absurd.

Tak, Rosja jest agresywnym, brutalnym mocarstwem, które łamie prawo międzynarodowe, które bezpośrednio zagraża również Polsce. I jest de facto naszym wrogiem. Ale wroga trzeba znać. Wroga trzeba studiować. Właśnie teraz w Polsce powinniśmy mieć do czynienia z intelektualnym boomem na Rosję. Niestety, jest wręcz odwrotnie. Licealiści, przerażeni emocjonalnym przekazem o wojnie, zamiast zainteresować się tym, co dzieje się za naszą wschodnią granicą (nie tylko bieżącą sytuacją, ale również jej głębokimi przyczynami), coraz rzadziej idą na studia rusycystyczne. Uczelnie zmuszone są do zmiany nazw kierunków, związanych z Rosją, żeby nie odstraszać potencjalnych przyszłych studentów. Zrywają też relacje z uczelniami rosyjskim. To akurat zrozumiałe, bo te ostatnie z reguły w zgodnym propagandowym chórze popierają "specoperację". Kultura rosyjska znika z przestrzeni publicznej. Tymczasem właśnie teraz zachodzi ogromna potrzeba, aby o Rosji dowiedzieć się czegoś więcej. Wzmożeni moralnie komentatorzy mogą przekonywać, że to nie czas na kulturę rosyjską, że co najwyżej należy analizować bieżącą politykę rosyjską, pod ultrakrytycznym kątem. A już najlepiej zakłamywać rzeczywistość, co i rusz opowiadając bajki o tym, jak to Rosja się sypie, z kretesem przegrywa wojnę, jak to brudni Azjaci w śmierdzących onucach uciekają w popłochu przed dzielnymi Ukraińcami, jak to już latem owi dzielni Ukraińcy odzyskają Krym, jesienią umrze (po raz 100000, bo przecież wiadomo, że jest śmiertelnie chory) Putin, a zimą Rosja się rozpadnie. Tak, te krzepiące serca opowieści dużo chętniej i mniej krytycznie są nad Wisłą czytane niż realistyczne oceny sytuacji.

Rozumiem wojenną propagandę, uprawianą przez Ukraińców. Oni mają absolutne prawo zawyżać rosyjskie straty w oficjalnych statystykach, zakazywać używania języka rosyjskiego (tutaj nie zgadzam się z prof. Gralą, który wyolbrzymia znaczenie rosyjskojęzycznego pierwiastka kultury Ukrainy i sugeruje, że derusyfikacja jest nad Dnieprem niewykonalna), burzyć pomniki Puszkina, w kabaretach wyśmiewać w brutalny sposób "bunkrowego dziada" i prymitywnych Iwanów, kradnących kible z ukraińskich domów. Ukraińcy walczą o przetrwanie, im propaganda jest potrzebna. Ponadto, przez bliskie związki historyczne i kulturowe Ukraina jest na tyle mocno związana z Rosją, że tylko radykalne rozwiązania pozwolą jej tę niebezpieczną pępowinę odciąć. My jako kraj i naród nie mamy tego problemu. Wojna na Ukrainie jest naszą wojną, w której jednak póki co bezpośrednio nie uczestniczymy. Ponadto, niechęć do Rosji i kulturowa odrębność od niej są tak silne, że rusyfikacja nam nie groźna nawet, jeśli już w liceum byśmy katowali dzieci Puszkinem i Lermontowem. Totalnie więc nie rozumiem i nie podzielam ignorancji, buty i poczucia wyższości wobec rosyjskiej kultury i języka.

Co też absolutnie nie oznacza przesady w drugą stronę. Lustrzanym odbiciem prymitywnej rusofobii jest naiwna rusofilia. Mam na myśli tych pięknoduchów, którzy twierdzą, że możliwa jest inna Rosja. Że przecież Chodorkowski, Kasparow, Nawalny, Ponomariow, stowarzyszenie "Memoriał"… Że przecież to nie jest wojna Rosjan, tylko Putina… Że przecież wielka kultura rosyjska jest koronnym dowodem na to, iż ten wielki kraj ma też inne oblicze niż to, które dziś straszy w mediach. Specyficzną odmianą tych pięknoduchów są antykomuniści. Strojący się często w piórka realistów, będący w istocie oderwanymi od rzeczywistości romantykami, którym wydaje się, że bolszewicy okupowali Rosję, ta zaś przecież za czasów carskich była taka wspaniała, kulturalna, cywilizowana. Jeszcze inną odmianą są rusofile-antykomuniści, święcie przekonani, że Putin to prawdziwy konserwatysta, biały, nie zaś czerwony.

Nie można, jak prymitywne rusofoby, udawać, że wielka rosyjska kultura i cywilizacja to jeden wielki fałsz, że aby poznać Rosję, wystarczy obejrzeć zdjęcia zniszczonego Mariupola. Taka postawa to nie tylko ignorancja – to głupota. Ale nie można też, jak naiwni rusofile, przekonywać, że wielka rosyjska kultura i cywilizacja nie ma nic wspólnego ze zbrodniami Putina. Że to dwie zupełnie odrębne kwestie. Np. dziennikarka "Najwyższego Czasu!" stwierdziła kiedyś na Twitterze, że "Puszkin to nie Putin". Zadziwiająca naiwność. Trudno o bardziej dobitny przykład totalnego niezrozumienia tego, czym jest Rosja.

Otóż, Rosja to wielka kultura z karabinem w rękach i w śmierdzących onucach. Puszkin, Lermontow, Gogol, Dostojewski byli wybitnymi pisarzami. Lektura ich utworów pozwala poznać i zrozumieć Rosję. Tę światłą, piszącą i czytającą, oraz tę uzbrojoną po zęby i agresywną. Bo to jedna i ta sama Rosja. Nie zgadzam się z prof. Gralą, który przekonywał, że antypolska twórczość Puszkina nie była antypolska. Była. W jaki dokładnie sposób i w jakim stopniu – to temat na osobną dyskusję. Ale antypolski kontekst twórczości Puszkina nie sprawia, że należy sprowadzić Puszkina do krwiożerczej bestii w onucach. Wszyscy ci wielcy pisarze podejmowali złożone, uniwersalne, bliskie każdemu z nas kwestie. Jednocześnie przy tym swoim piórem krzewili agresywny imperializm. Tym bardziej jednak trzeba ich czytać, aby zrozumieć, dlaczego Rosja jest taka, jaka jest.

Iwan Wyrypajew, wybitny dramaturg rosyjski, od lat mieszkający w Polsce (od niedawna obywatel polski, w proteście przeciwko polityce swojego kraju zrzekł się jego obywatelstwa) powiedział kiedyś, że Rosjanin najpierw bierze do ręki siekierę, a potem Ewangelię. Ta metafora dobrze oddaje ambiwalentny charakter rosyjskiej kultury i mentalności. Rosja to zarówno siekiera, jak i Ewangelia. Nie siekiera albo Ewangelia, ale właśnie siekiera i Ewangelia. Kolejność w zasadzie może być też odwrotna, ważne, iż jedno z drugim jest z reguły nierozerwalnie związane. Rosyjska kultura ocieka krwią i śmierdzi onucą, ale to nie sprawia, że jest mniej wybitna, tylko, że jest amoralna, imperialna i agresywna. Warto też pamiętać, że są wyjątki, które przeczą tej regule. Są nieliczni Rosjanie, którzy sięgają albo tylko po siekierę, albo tylko o Ewangelię. Co do istnienia "złych Rosjan" nie trzeba nikogo przekonywać. "Dobrych Rosjan" warto znać, trzeba jednak przede wszystkim mieć świadomość, że można ich policzyć na palcach jednej ręki.

Najważniejsze jednak, by nie udawać, że prawdziwa Rosja to zbrodnie w Buczy albo stowarzyszenie "Memoriał". Prawdziwą Rosję trzeba studiować od podszewki. Wroga trzeba znać.

Czytaj też:
Rosja ogłosiła nacjonalizację fabryki aut Toyoty w Sankt Petersburgu
Czytaj też:
"Kardynalne zmiany". Putin zatwierdził dekretem nową koncepcję polityki zagranicznej Rosji
Czytaj też:
Polska protestuje przeciw zatrzymaniu amerykańskiego dziennikarza w Rosji

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także