Damian Cygan: Co bunt Grupy Wagnera mówi nam o systemie władzy w Rosji?
Agnieszka Legucka: System polityczny w Rosji jest systemem personalnym, opartym na strachu – zarówno wewnętrznym, jak i zewnętrznym. Bunt pod przewodnictwem Prigożyna mocno podważył fundamenty tego systemu.
Jaka jest dziś pozycja prezydenta Putina?
Niezależnie od tego, czy Prigożyn był inspirowany przez kogoś z Kremla, czy sam podjął decyzję o marszu na Moskwę, konsekwencje tej akcji są takie, że trwanie Putina na stanowisku skłania pozostałych ludzi z jego otoczenia do kontynuacji tego typu działań, albo podważenia systemu władzy przez osoby, które są poza nim. Po buncie Grupy Wagnera wąska elita władzy w Rosji zadaje sobie pytanie, czy nie zastąpić Putina, który już nie zabezpiecza jej interesów.
Czy oficjalna wersja, według której to Aleksandr Łukaszenka miał przekonać Prigożyna do powstrzymania marszu na Moskwę, jest w ogóle wiarygodna?
Uważam, że Łukaszence nie należy przypisywać specjalnej roli. On został instrumentalnie wykorzystany przez Putina jako osoba, która może "negocjować z terrorystami", bo nikt reprezentujący Kreml nie chciał tego robić, żeby nie zostać później posądzonym o współpracę z Prigożynem. Łukaszenka jako outsider i osoba spoza rosyjskiego systemu władzy mógł negocjować z Prigożynem warunki, których koszty wizerunkowe dla Putina będą mniejsze, niż gdyby wagnerowcy wjechali do Moskwy.
Czy wyjazd Prigożyna na Białoruś oznacza, że on uwierzył, że przeżyje? Czy Putin może przebaczyć mu zdradę?
Putin nie wybacza i nie zapomina. Prigożyn wyjeżdżając na Białoruś przedłużył sobie życie na jakiś czas. Moim zdaniem bunt Grupy Wagnera był konsekwencję tego, że Prigożyn zorientował się, że stracił opiekę Putina, co w Rosji oznacza wyrok śmierci. Dlatego Prigożyn zdecydował się na tak spektakularną akcję, żeby uzyskać gwarancje bezpieczeństwa dla siebie i swoich ludzi. Prawdopodobnie liczył na to, że w trakcie buntu przyłączą się do niego osoby z otoczenia Putina, z którymi wcześniej się kontaktował.
Prigożyn się przeliczył?
Być może zabrakło mu czasu, żeby dopracować ten plan do perfekcji. Wjechał do Rostowa nad Donem, a ponieważ nie uzyskał tego, czego chciał, czyli dymisji ministra obrony Siergieja Szojgu i szefa Sztabu Generalnego Walerija Gierasimowa, ruszył na Moskwę, żeby podbić stawkę negocjacyjną. W miarę zbliżania się do stolicy Rosji jego szanse rosły, ale jednocześnie nie doszło do tego, na co liczył, czyli armia bądź jej część nie przeszła na jego stronę. Nie udała się również najważniejsza rzecz – rozerwanie elity władzy na Kremlu.
Czy gdyby potwierdziły się doniesienia o aresztowaniu generała Surowikina, to by oznaczało, że rozpoczęły się rozliczenia po buncie?
Jeśli ta informacja rzeczywiście okazałaby się prawdziwa, to by znaczyło, że Szojgu umacnia swoją pozycję i czyści przedpole po współpracownikach Prigożyna, bo nie jest tajemnicą, że Surowikin i szef Grupy Wagnera byli w dobrych relacjach. Sądzę jednak, że Szojgu i Gierasimow zostaną na stanowiskach, przynajmniej na razie. Nie przypominam sobie bowiem takiej sytuacji, żeby Putin pod wpływem jakichkolwiek wezwań czy presji zwalniał swoich urzędników, bo wtedy przyznałby się do błędu.
Czytaj też:
"Czołowi generałowie znikają". W rosyjskiej armii zaczęły się czystki?Czytaj też:
"Król jest nagi". Rosyjskie elity zaczęły wątpić w kontrolę Putina nad krajem
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.