Ostatnio byliśmy świadkami takiego odpalenia. Nie wiadomo, czy to było dla próby, czyli dla sprawdzenia, czy maszynka jest sprawna, czy coś trzeba podoliwić, czy chodziło o to, by zobaczyć, co wypadnie, czy nowy-stary żeton zadziała. Chodzi o tygodniowy poligon rozpętania kolejnej paniki związanej ze śmiertelną grypą kotów. Maszynka zadziałała.
Zasmarkani puszyści
Zaczęły jak zwykle media – chyba stęsknione za starymi dobrymi czasami – i temat zaczął się grzać. Alarm idealnie jak w COVID. Najpierw, że giną puszki- -okruszki, kośba je ścina jak PGR-owski kosiarz trawę, znikąd nadziei. Zaczęły padać propozycje, co robić, znowu jak za COVID. Izolować, maseczek dla kotów (na skalę przemysłową, bo na indywidualną – owszem) nie wynaleziono, a więc tu nie; testować – a jakże; z dystansem jednak kiepsko. Większość wychodzących zatrzaśnięto na kwarantannie. Potem zaczęły się stare rozważania. Koty zastąpiły nietoperze i wróciliśmy do dylematów z Wuhan, czyli czy z kota może przeskoczyć na człowieka. Świat zamarł w skarlałej formie próby powtórzenia paniki.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.