Z tych samych powodów USA wojny tam nie chcą.
Bałkany produkują o wiele więcej historii, niż są w stanie pochłonąć” – to jedna z sentencji Winstona Churchilla, która nie traci na aktualności. Na obszarze byłej Jugosławii spokój jest na ogół tylko czasowy, bo – choć nie zawsze media o tym informują – cały czas tam wrze. W różnych miejscach. I od kilku lat niezmiennie dwa najbardziej zapalne punkty to Kosowo i Republika Serbska. Powody wciąż te same, także ci sami wielcy aktorzy międzynarodowi, z Rosją, Niemcami i USA na czele. Zmieniają się jednak lekko, ale zauważalnie akcenty. Czy będzie znowu wojna? Rosji byłaby ona na rękę, dla USA wręcz odwrotnie. I z tego także wynika lekka, choć zauważalna zmiana podejścia Stanów Zjednoczonych do Serbii i Kosowa.
BOŚNIACKIE DOMINO
Zacznę od niepopularnej tezy – zarówno w przypadku Kosowa, jak i Republiki Serbskiej lub – mówiąc szerzej – Bośni i Hercegowiny oraz Kosowa nie trzeba Rosji, by się kotłowało. Co nie znaczy, że Rosja nie wykorzystuje okazji, by się wtrącić i zamieszać. Dwadzieścia osiem lat po zakończeniu wojny w BiH, najbardziej krwawego konfliktu w Europie po zakończeniu drugiej wojny światowej, który kosztował życie kilkuset tysięcy ludzi, i po podpisaniu porozumienia pokojowego w Dayton animozje między Serbami, Chorwatami i bośniackimi muzułmanami wciąż istnieją. Zmieniły się jednak sojusze. Teraz to coraz częściej Chorwaci z Serbami razem działają lub przynajmniej protestują przeciw dominacji muzułmańskiej.