O kuriozalnym projekcie zabicia branży futerkowej już pisałem. W Święto Niepodległości przez chwilę pojawił się cień nadziei w postaci wypowiedzi Beaty Szydło, że projekt został wycofany w celu dokonania autopoprawek. Szybko okazało się, że chodziło tylko o doprecyzowanie, że kilkuletnie vacatio legis dotyczy właśnie branży futrzarskiej. Dano sobie trochę więcej czasu na zniszczenie kwitnącego biznesu.
Przerażeni są przedstawiciele branży e-papierosów, którą rząd dobije podatkiem akcyzowym w absurdalnej wysokości. A trzeba pamiętać, że obłożenie danego towaru akcyzą to nie tylko wzrost cen końcowych (w tym wypadku drastyczny), ale też konieczność stworzenia bardzo kosztownego (w sumie nawet do pół miliona złotych licząc koszt zabezpieczenia) składu akcyzowego i zatrudnienia w nim celnika. Małych producentów na to nie stać, więc polegną. Przestaną płacić podatki, bezrobotni trafią na garnuszek państwa. Przy czym rząd był na argumenty branży całkowicie odporny. Puścił je po prostu mimo uszu.
Oczywiście skutki będą łatwe do przewidzenia: dynamiczny rozwój szarej strefy (ale przecież dzięki temu będą kolejne miejsca pracy dla urzędników, mających z nią walczyć) i spadek, a nie wzrost wpływów do budżetu.
Ręce załamują bursztynnicy. Ktoś przemądry w rządzie wymyślił sobie, żeby z wydobycia bursztynu zrobić przemysł górniczy, a to oznacza, że państwo dostaje do ręki prawne narzędzia dowolnego blokowania wydobycia, a nawet nacjonalizacji złóż. Ale – wiadomo, dla socjalistów z PiS co państwowe, to lepsze. Bursztynnicy twierdzą, że te reguły w połączeniu z proponowaną opłatą za wydobycie kilograma bursztynu zabiją polskie bursztynnictwo i oddadzą całkowicie rynek Rosjanom oraz innym krajom położonym na wschód od nas.
Ale kto by się tam przejmował jakimiś zerwiskórami, trucicielami i chciwymi bursztynnikami. Grunt, że na dwulecie rządu mamy piękną, nowiutką, lśniącą konstytucję dla biznesu. A może szykuje się stworzenie Narodowego Monopolu Bursztynniczego? Wiem, wiem, miałem nie podpowiadać.
***
Zniknąć ma Biuro Ochrony Rządu, pączkując w dwie formacje: Służbę Ochrony Państwa oraz odmienioną Straż Marszałkowską. Ta ostatnia dotąd zajmowała się jedynie ochroną parlamentu, a broń trzymała w magazynie, teraz zaś ma być formacją uzbrojoną, z prawem do pozyskiwania informacji od policji i innych służb. Po co jej to? Po co kolejna służba ma mieć wgląd w naszą prywatność – właściwie nie wiadomo. Bo tak. Bo – jak to powtarzają pelikany – „uczciwy nie ma się czym przejmować”.
W napięciu oczekuję, aż prawo do wglądu w informacje o obywatelach zyskają strażnicy leśni, straż radiowa i telewizyjna (tak, to też są uzbrojone państwowe formacje) oraz listonosze. Wszak uczciwy nie ma się czego obawiać.
***
Już wszyscy czterej najwięksi polscy operatorzy telefonii komórkowej złożyli do Urzędu Komunikacji Elektronicznej wnioski o zezwolenie na pobieranie dodatkowych opłat za roaming. Zgodnie z unijną regulacją w sprawie roamingu mają do tego prawo, jeżeli wykażą, że nie pobierając takich opłat nie są w stanie pokryć kosztów świadczenia usług. A zapewne wykażą.
I w ten oto sposób wielki unijny sukces – Roam Like At Home (w skrócie RLAH), czyli rozmawianie jak u siebie – okazuje się zwykłym picem, który przetrwał rok. Gdzie jest teraz Róża von Thun und Hohenstein, która tak chętnie chwaliła się, że udało jej się do tego doprowadzić? Cóż, pewnie była akurat zajęta głosowaniem za rezolucją w sprawie Polski i nie zauważyła.
***
A skoro o unijnych sukcesach mowa – Bruksela nie ustaje w wysiłkach, żeby obrzydzić nam na wszystkie możliwe sposoby motoryzację. Komisja Europejska planuje ponownie wyśrubować normy emisyjne dla samochodów – o 30 procent do 2030 roku. Co to oznacza, łatwo przewidzieć: coraz bardziej wysilone silniki, coraz bardziej awaryjne rozwiązania, zmniejszające emisję spalin, oraz oczywiście coraz wyższe ceny.
Ale europosłowie nie chcą zostawać w tyle. Oni z kolei chcą wciskać klientom na siłę zaawansowane systemy bezpieczeństwa czynnego, czyli takie, które są w stanie wyhamować samochód na przykład przed przechodzącym przez jezdnię pieszym lub innym autem. Tak jak kiedyś obowiązkowy stał się w Europie ABS, potem ESP w różnych jego odmianach, tak za jakiś czas obowiązkowe mają być wspomniane układy.
Oznacza to, rzecz jasna, kolejną podwyżkę cen nowych aut. Zaś z systemami czynnego bezpieczeństwa jest jak z pasami bezpieczeństwa: mogą uratować, ale mogą zabić. Wyobraźmy sobie, że nasze nowoczesne auto staje dęba przed przeszkodą, a z tyłu wjeżdża w nas z impetem wielki tir, w taki system niewyposażony – a przecież takich aut jest większość. Dlatego właśnie od decyzji kierowcy powinno zależeć, czy chce kupić samochód z takim systemem i czy chce go używać. Tak jak od niego powinno zależeć, czy chce w ułamkach sekund podejmować sam decyzję o być może swoim lub czyimś życiu i śmierci czy też woli, żeby zrobiła to za niego elektronika.
No, ale takie fanaberie jak jakaś tam wolność decyzji to nie w UE.
***
Nagrodę im. Józefa Mackiewicza – pisarza autentycznie niepokornego, zawsze niczyjego, który twierdził, że „tylko prawda jest ciekawa” i regularnie za tę postawę obrywał – dostał w tym roku imć Jacek Kowalski za książkę „Sarmacja – obalanie mitów. Podręcznik bojowy”.
Jacka Kowalskiego miałem przyjemność poznać wiele, wiele lat temu w pewnej krakowskiej piwnicy po jego koncercie. Miałem szczęście, bo dzięki wspólnej znajomej bard zagrał kilka swoich piosenek specjalnie dla naszej niewielkiej grupy. Kupiłem wtedy płytę „Konfederacja barska po kowalsku” i wiedziałem, że trafiłem na kogoś wyjątkowego.
Jacek Kowalski jest historykiem sztuki, tłumaczem starofrancuskiej poezji i wykonawcą starofrancuskich pieśni w oryginałach i polskich tłumaczeniach, publicystą, pieśniarzem, kustoszem polskiej historii – i tej wielkiej, i całkiem lokalnej, w swoim Kórniku pod Poznaniem – a przede wszystkim jest Sarmatą. Nie widzę specjalnie sensu w zachwalaniu tutaj jego twórczości, bo ją trzeba po prostu poznać. Najlepiej państwo zrobią zerkając samemu na Facebooku Jacka Kowalskiego.
Jeśli nagroda Józefa Mackiewicza komuś się należała, to na pewno jemu, nie tylko za książkę. Laureatowi najserdeczniej gratuluję i uważam swoją z nim znajomość za zaszczyt.
***
Różni wzmożeni na fali swojego wzmożenia zaczęli nagle pragnąć zburzenia Pałacu Kultury i Nauki. Wśród wzmożonych próbował się odnaleźć nadpremier Morawiecki, twierdząc, że marzy o tym od 40 lat. Wziąwszy pod uwagę, że pan premier ma 49 lat, musiał o tym myśleć już jako 9-latek mieszkający we Wrocławiu. Na przyszłość radziłbym panu premierowi, żeby nie próbował włączać się w wątki, w których wypada mało autentycznie. Tu szczególnie polecałbym obejrzenie ostatniego odcinka „Ucha Prezesa” – „Bocianie gniazdo”.
Te rewolucyjne pokrzykiwania są – jak to zwykle bywa – dalekie od regionów, w których zamieszkuje zdrowy rozsądek. Owszem, każdy, kto trochę zna historię najnowszą, wie, w jakich okolicznościach budowano PKiN (im. Stalina) i jaką miał pełnić symboliczną rolę. Każdy, kto trochę podróżuje po regionie, wie, że podobne pomniki socrealizmu stoją w niektórych krajach byłego bloku wschodniego. Ale też każdy, komu wzmożenie nie przysłania rozumu, wie, że dzisiaj te symboliczne konotacje pałacu już właściwie nie istnieją. Że stał się częścią miejskiego krajobrazu, został całkowicie oswojony, a dla większości pomysł jego zburzenia byłby, mówiąc najdelikatniej, dziwaczny. Pałac Kultury nie jest pomnikiem, którego funkcja byłaby wyłącznie symboliczna. W jego przypadku ta symboliczna funkcja już dawno zniknęła, przysłonięta kwestiami praktycznymi. Z punktu widzenia niegdysiejszych budowniczych i decydentów to dotkliwa porażka. I bardzo dobrze.
Zwolennicy likwidacji PKiN nie przejmują się również względami praktycznymi. W budynku mieści się między innymi kilka teatrów, sala koncertowa, Muzeum Techniki i świetne kino z własnym charakterem (całkiem innym niż przyprawiające o mdłości sieciówki). Co z tym wszystkim?
Jeśli szukalibyśmy dobrej alegorii momentami absurdalnego rewolucyjnego wzmożenia obecnej władzy, a szczególnie jej zwolenników, to chęć zburzenia PKiN byłaby idealna.
Czytaj też:
Morawiecki: Marzę o zburzeniu Pałacu Kultury
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.