Polacy mogli wówczas rzeczywiście wygrać z Rosjanami. Ale nasi podchorążowie, jakże prawdziwie, po polsku, nie zabili Wielkiego Księcia Konstantego, dali mu uciec, bo przecież nie wypadało zabijać brata cara – to takie jakieś nieetyczne było… Była szansa uderzyć w rosyjski układ władzy, sparaliżować go, częściowo zniszczyć. A nasi, jak to nasi, mieli dylematy moralne. Potem mieliśmy festiwal niezbyt udanych przywódców czy dyktatorów powstania, którzy może byli i dzielni i pewnie byli dobrymi patriotami, ale z dowodzeniem mieli najwyraźniej kłopoty.
Nie będę streszczał tu dziejów powstania listopadowego, choć jego rola okazała się jakże doniosła: szkoda, że nie dla niepodległości Polski, ale dla… niepodległości Belgii! Tak, tak związanie wojsk rosyjskich z powstaniem w Królestwie Polskim spowodowało, że armia cara nie poszła, wbrew jego obietnicom, tłumić bunt Walonów, którzy chcieli być na swoim. Do dzisiaj pamiętam wizytę, sprzed blisko 40 lat, w jednym z najważniejszych belgijskich muzeów, gdzie widziałem wyeksponowaną planszę z informacją, jak bardzo Belgia może być wdzięczna Polsce i Polakom. Tyle, że o tym marokańscy imigranci – obywatele Belgii – raczej nie wiedzą i wiedzieć nie chcą.
Porucznik Piotr Wysocki, który dowodził elewami ze Szkoły Podchorążych Piechoty w Warszawie, zapoczątkował kolejne przegrane powstanie. Jego konsekwencje były wszak znacznie mniejsze niż ukochane powstanie Józefa Piłsudskiego – styczniowe, które w konsekwencjach doprowadziły do utraty przez Polaków własności na dawnych Kresach Wschodnich Rzeczpospolitej oraz do depolonizacji tych ziem, a także było początkiem rozgrywania przez carską Rosję rodzącego się nacjonalizmu litewskiego, a po części białoruskiego (w tym samym czasie Austriacy zaczęli grać kartą ukraińską).
Na zwycięskie powstanie trzeba było od roku 1830 czekać lat 90 do wygranej powstania wielkopolskiego – choć trzeba też wspomnieć o lokalnym zwycięskim powstaniu sejneńskim.
Tak, jestem przeciwnikiem powstania styczniowego, ale nie powstań jako takich. Naprawdę te z lat 1830-31 można było wygrać.
Oczywiście 29 listopada w polskiej historii to nie tylko początek powstania sprzed 193 lat. To także 436. rocznica nieudanego oblężenia Krakowa przez Maksymiliana III Habsburga, który umyślił sobie objąć polski tron. Ale to też 251. rocznica ostatniej bitwy Konfederacji Barskiej, czyli obrony klasztoru Karmelitów Bosych w Zagórzu. Jakby ktoś nie pamiętał: konfederaci barscy walczyli z Rosjanami...
To również 163. rocznica pierwszego wykonania hymnu „Boże, coś Polskę” w poprawionej przez Antoniego Goreckiego wersji. Miało to miejsce w klasztorze Karmelitów w Warszawie na Lesznie Anno Domini 1860. A działo się to pod zaborem rosyjskim, oczywiście...
Zaś 105 lat temu Józef Piłsudski został tymczasowym Naczelnikiem Państwa, czyli, powiedzmy, prezydentem. To charakterystyczne, że olbrzymia większość wydarzeń z historii Polski, które miały miejsce tego dnia, miała miejsce w kontekście walki z carską Rosją o niepodległość. Choć również jest jeszcze jedno wydarzenie, które dotyczy innych naszych wschodnich sąsiadów, czyli Ukraińców, bo przecież tego dnia w 1945 roku miał miejsce kolejny, drugi, krwawy atak UPA na Birczę.
A co działo się tego dnia na świecie? Koronacje, nominacje biskupów, bitwy morskie i lądowe, czy start konklawe. Jednak mnie najbardziej zafrapowało wydarzenie, które miało miejsce 242 lata temu, gdy na brytyjskim statku Zong, który zajmował się transportem niewolników, a płynął na Jamajkę, załoga wyrzuciła za burtę 133 mieszkańców Afryki. Jaki był cel? Wyłudzenie odszkodowania za niewolników „zaginionych na morzu”. Polska wtedy była niespełna dekadę po pierwszym rozbiorze.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.