Deklaracja noworoczna
  • Łukasz WarzechaAutor:Łukasz Warzecha

Deklaracja noworoczna

Dodano: 
Media w Sejmie
Media w Sejmie Źródło: PAP / Jacek Turczyk
Być może niektórzy pamiętają jeszcze stary dowcip z okresu po wyborach w 2007 roku. Oto na naradzie redakcyjnej w TVN siedzą redaktorzy, a prowadzący, Adam Pieczyński, powiada: „Kochani, atakowaliśmy dotąd rządzących, ale ile można. Widzowie są tym już znudzeni. Teraz dla odmiany będziemy atakowali opozycję”.

Obawiam się, że w wielu tzw. prawicowych redakcjach po 2015 roku odbyły się takie właśnie narady z podobnym skutkiem. Wiele redakcji, piętnujących niestrudzenie przekręty i blamaże PO, gdy ta sprawowała władzę, postanowiło równie niestrudzenie piętnować nadal blamaże i przekręty PO, gdy ta już władzy nie sprawuje. Może tak bardzo przywiązali się do obiektu swoich obserwacji? Może to z sentymentu?

Czuję się u progu pierwszego od trzech lat roku wyborczego wyjaśnić i zadeklarować coś, co powinno być oczywiste, ale z jakiegoś powodu nie jest: zadaniem każdego dziennikarza, niezależnie od poglądów, powinno być surowe recenzowanie władzy – każdej władzy. Zadaniem każdego publicysty, także niezależnie od poglądów, powinno być szukanie dziury w całym właśnie gdy idzie o obóz rządzący. Ba, powiem więcej: jeśli u władzy są ci, do których dziennikarzowi i publicyście bliżej ideowo, powinien przyglądać się ich działaniom tym wnikliwiej i recenzować ich tym surowiej. Po pierwsze – aby oddalić od siebie podejrzenie, że odpuszcza im, bo należy do ich obozu; po drugie – dla własnego dobra rządzących, którzy uwagi płynące od z natury nieprzychylnych recenzentów mogą odrzucać, ale te płynące od bliskich ideowo powinni, teoretycznie przynajmniej, chętniej brać pod uwagę.

Tak widzę swoją rolę, niezależnie od tego, że w wielu sprawach daleko mi do przekonań dzisiaj rządzących – jako irytującego momentami czepiacza, którego zadaniem jest przyglądanie się przede wszystkim władzy, bo to władza, nie opozycja, ma zasadniczy wpływ na nasze życie. Mam nadzieję, że tę funkcję dobrze wypełniałem jeszcze od czasów mojej pracy w „Życiu”. Czytelnicy, którzy mają świadomość, że dorobek publicysty nie zamyka się w okresie ostatniego miesiąca, być może mogą coś na ten temat powiedzieć.

Mogę zadeklarować noworocznie (i całkowicie na trzeźwo), że nadal tak właśnie będę działał, ponieważ po prostu nie wyobrażam sobie, żeby publicysta mógł działać inaczej. Publicysta potakujący którejkolwiek władzy zawsze (podkreślam: zawsze, bo przecież nie chodzi o to, żeby atakować tam, gdzie coś ocenia się faktycznie dobrze) i niedostrzegający uparcie jej wad, przestaje być publicystą, a zmienia się w propagandystę. Publicysta nie może się zapisywać do tego czy innego obozu. Musi pozostać niezapisany, w przeciwnym wypadku porzuca swoją misję.

Dlaczego piszę o tych tak oczywistych sprawach? Ano dlatego, że mam wrażenie, że one przestały być dla wielu oczywiste. Pomijam wciąż powtarzające się, pełne irytacji pytania ze strony zaprzysięgłych zwolenników PiS: „Po czyjej stronie pan w końcu jest?”. Pomijam, ale one pokazują jednak, do jakiego stopnia część odbiorców oczekuje zadeklarowania się w tym czy innym obozie. I to jest fatalne.

Gorzej, że – jak się wydaje – takie właśnie są również oczekiwania obecnie rządzących, którzy szli przecież do władzy z hasłami nowej jakości także w debacie publicznej. Gdy już doszli, okazało się, że raczej nie są zainteresowani prowadzeniem dyskusji i wysłuchiwaniem niezajadłej, dobrze umotywowanej krytyki, a tam, gdzie mają wpływ, widzą najchętniej powielaczy jedynie słusznych haseł. To ogromny zawód.

Gorzej, że znaczna część kolegów po fachu świetnie się takiej roli czuje. Weszli idealnie w rolę propagandystów, usprawiedliwiających gorliwie nawet najbardziej oczywiste niedociągnięcia rządzących. Swój czasem naprawdę solidny warsztat wykorzystują wciąż do tropienia afer dawnej władzy – co oczywiście robić należy – ale broń Boże, aby przyjrzeć się przedstawicielom obecnej, od której powinni przecież – jak się zdaje – wymagać znacznie więcej.

Ot, choćby osoba na wysokim stanowisku, z kręgów władzy, szczególnie ostatnio fetowana. Wiedzą chyba nie tajemną jest korzystanie przez nią bez umiaru ze służbowych funduszy dla częstych zagranicznych podróży w celu ewidentnie prywatnym. Ale cicho sza, bo ta osoba jest „nasza”. To tylko jeden z wielu przykładów. Sprawa zapewne w końcu wyjdzie w którymś z antyrządowych mediów, ale wtedy łatwo ją będzie zmieść pod dywan – wiadomo, ten portal czy ten tygodnik tylko się czepiają najlepszej władzy w historii Polski.

Niektórym przypadkom wśród kolegów przyglądam się z rosnącym zdziwieniem i całkiem po ludzku nie jestem w stanie pojąć motywacji. Czasami mogę – pieniądze, wpływy, utrzymanie swojego małego imperium medialnego. Ale czasem nie mogę. Nie pojmuję, jak można wciąż udawać, że jest się dziennikarzem i publicystą, w istocie wchodząc w rolę bohatera „Marszu intelektualistów” Kaczmarskiego – piosenki, w której genialny bard sportretował okrutnie takich koryfeuszy komunistycznej władzy z czasów stanu wojennego jak Jerzy Urban, Daniel Passent czy Wiesław Górnicki. Oczywiście – znajmy proporcje. Władza jest demokratycznie wybrana i nie ma nic wspólnego z komunistyczną dyktaturą Jaruzelskiego, ale mechanizm schlebiania jej wydaje się niestety taki sam:

Jestem postacią na wskroś tragiczną
Najtrudniejszegom dokonał wyboru:
Między obozem dla nieprawomyślnych
A honorami i łaską dworu.

Honory i łaska dworu spływają szczodrze na tych, którzy porzucili misję. Obóz dla nieprawomyślnych nie leży zaś po drugiej stronie frontu, ale na ziemi niczyjej pomiędzy okopami.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także