Karol Gac: Wybory parlamentarne za nami. PiS zdobył ponad 7,5 mln głosów, co dało mu pierwsze miejsce. Jednocześnie obóz Jarosława Kaczyńskiego oddaje władzę. Jak pan patrzy na to, co się wydarzyło?
Józef Orzeł: Ostrzegałem, że to może się tak skończyć. Jednak i mnie zaskoczyło, że tak dużo młodych ludzi pójdzie zagłosować, i to przeciw PiS, oraz, że 20 proc. starszych wyborców zostanie w domach, bo uzna, iż opozycja utrzyma politykę społeczną PiS. Sam wynik Prawa i Sprawiedliwości nie jest niespodzianką, bo według badań moich kolegów, które PiS znał, ale nie przyjmował ich do wiadomości, maksimum tej partii w sondażach to było 37,5 proc., choć w badaniach zdarzało się i ponad 40 proc.
Rekordowa frekwencja chyba też była sporym zaskoczeniem?
Bez wątpienia. To trzecia niespodzianka. Badania pokazywały wzrost frekwencji, ale nie aż tak duży. Widać było dużą mobilizację opozycji i demobilizację elektoratu PiS. A ta partia po to uruchomiła referendum, aby podnieść frekwencję, bo sądziła, że to jej służy. Okazało się, że jest odwrotnie. W przeszłości wyższa frekwencja działała na rzecz PiS.
PiS wygrał wybory, ale przegrał władzę, bo nie miał koalicjanta. Co do tego doprowadziło?
Brak zdolności koalicyjnych cechował PiS od zawsze, ponieważ to partia ideologiczna, która uważa, że reprezentuje całość prawdy, a wówczas nie ma miejsca dla partnera. Skoro prawda powinna przyciągać, to powinniśmy automatycznie mieć samodzielną większość. PiS nigdy nie szanował koalicjantów. Wchłonął ich wszystkich, ostatnio Gowina i Ziobrę, a wcześniej LPR i Samoobronę, ale niewiele mu z tego przyszło, bo w 2007 r. przegrał wybory. Najwyraźniej zatruł się przystawkami. Jeśli myśli się, że ma się całą prawdę i w dodatku wygrywa się wybory, to zaczyna rosnąć pewność siebie, którą najlepiej oddaje fałszywe przekonanie, że „nie mamy z kim przegrać”.
Czyli arogancja władzy.
Absolutnie tak. I pycha. A jak wiemy, pycha kroczy przed upadkiem.
Pamiętam jednak Jarosława Kaczyńskiego, który kilka miesięcy przed wyborami mobilizował struktury PiS i mówił, że nic nie jest rozstrzygnięte. To chyba pokazuje, że świadomość sytuacji w kierownictwie była?
Jarosław Kaczyński miał tę świadomość, a i kilka osób mu na to zwracało uwagę. Tyle tylko, że takie wyznanie świadczy również o bezsilności. Będąc liderem partii, nie wystarczy powiedzieć aparatowi, co ma robić. Trzeba mieć narzędzia i bodźce, które to umożliwiają.
Nie wystarczy więc powiedzieć, ale trzeba to też wyegzekwować?
Owszem, ale żeby to zrobić, trzeba mieć „jak” i „czym”, a z tym był problem. Mówi pan, że Jarosław Kaczyński zdawał sobie z tego sprawę, co potwierdzam, ale to on był liderem nieszczęśliwego pomysłu „piątki dla zwierząt”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.