Polska będzie mocarstwem albo nie będzie jej wcale – mówił mi Jacek Inglot w 2016 r., gdy nagrywaliśmy telewizyjny program „Literatura na trzeźwo”, poświęcony jego książce „Polska 2.0”. To odwołanie do słów Piłsudskiego było aktualne wtedy, a dziś okazuje się jeszcze ważniejsze. Inglot prezentował wtedy czytelnikom dwie wersje przyszłości: radosną i ponurą, zestawiając je w jeden tom. „Jest rzecz, która łączy obydwie wersje przyszłości wykreowane przez Jacka Inglota” – pisałem w recenzji na łamach „Do Rzeczy” (nr 32/2016). „To przekonanie, że nasz kraj za kilka lat wkroczy, a może i już wkroczył, w najważniejszy moment swej historii od czasu odzyskania niepodległości w roku 1918”.
Przełomowe chwile trwają krótko. Czy nadszedł już czas, by powiedzieć – niczym bohaterowie filmu „Easy Rider” w ponurym finale – „Spieprzyliśmy to”? Ja dziś o literaturze, nie o polityce, ale przecież obydwa te światy splatają się w prozie Inglota nie dlatego, że chciał napisać książki perswazyjne, tylko dlatego, że patrzy na rzeczywistość trzeźwo i pamięta, że idee mają konsekwencje.
Zostań współwłaścicielem Do Rzeczy S.A.
Wolność słowa ma wartość – także giełdową!
Czas na inwestycję mija 31 maja – kup akcje już dziś.
Szczegóły:
platforma.dminc.pl
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.