DoRzeczy.pl: W ciągu ostatnich tygodni w kilkunastu państwach Unii Europejskiej doszło do rolniczych manifestacji. Szczególnie liczne były protesty w Niemczech, we Francji, czy w Belgii. Dlaczego rolnicy wyjechali na ulice?
Monika Przeworska (Instytut Gospodarki Rolnej): Rolnicy oderwali się od swoich tradycyjnych zajęć i wyszli na ulice, bo doszli do ściany, jeśli chodzi o swoją sytuację ekonomiczną. Niezależnie od państwa, o którym mówimy, rolnicy protestują w spektakularny sposób. Trzeba wyraźnie powiedzieć, że sytuacja ekonomiczna gospodarstw rolnych w ciągu ostatnich miesięcy dramatycznie się pogorszyła.
Głównym czynnikiem, który powoduje, że rolnikom coraz trudniej odnaleźć się na rynku wspólnym UE są dwie kwestie. Po pierwsze, Unia Europejska od dłuższego czasu forsuje szereg przepisów, które mają negatywne skutki i uderzają w konkurencyjność gospodarstw znajdujących się w Europie. Wszyscy wiemy, jak wzrosły koszty prowadzenia działalności rolniczej, a równolegle mamy do czynienia z ograniczeniami jej prowadzenia. W momencie, w którym rosnące obciążenia uderzają w rolników, ta sama Unia Europejska, która nakłada te obostrzenia, otwiera nasz rynek na produkty rolno-spożywcze z Ukrainy. Miały być przecież tylko transferowane za pomocą UE do krajów Afryki i Bliskiego Wschodu, ale w rzeczywistości jest zupełnie inaczej. Ukraińskie produkty wypierają produkty, które były sprzedawane przez europejskich rolników. W takim układzie produkcja rolnika europejskiego w żaden sposób nie jest konkurencyjna, a przez to nie może on na niej zarabiać. Rolnicy wyszli więc na ulice, by pokazać, że dłużej się tak po prostu nie da.
Sądzi pani, że Unia Europejskie wyciągnie z tego wnioski i zaproponuje jakieś rozwiązanie? Z jednej strony słyszeliśmy o propozycji ustępstw, zaś z drugiej Komisja Europejska poinformowała wczoraj, że zaleca Europie ograniczenie emisji gazów cieplarnianych o 90 proc. do 2040 roku, co oznacza brnięcie w politykę Zielonego Ładu.
To, co robi obecnie Komisja Europejska, to w mojej ocenie próba oszukania rolników. W Brukseli wiedzą, że nie da się łatwo zamieść tego problemu pod dywan, ponieważ za chwilę mamy np. wybory do Parlamentu Europejskiego. Rolnicy zdają sobie sprawę z kalendarza wyborczego, dlatego chcą pokazać, że wykluczenie rolnictwa z Europy będzie przez nich piętnowane. W związku z tym, rolnicy chcą wykorzystać swój moment, ale i politycy widzą, że trzeba im coś dać. To "coś", to m.in. wczorajsza informacja, że Komisja Europejska prawdopodobnie wycofa się z pomysłu ograniczenia możliwości stosowania pestycydów na terenie UE.
To niesamowite zestawienie, bo tego samego dnia zaproponowano nam "Fit for 90", w którym zawarto opis, jak musi się zmienić rolnictwo, by uzyskać ten efekt. Wprost zapisano, że rolnicy muszą przeprowadzić transformację np. w kierunku ciągników elektrycznych, albo ograniczyć swoje stada. Mamy więc wyraźny dwugłos płynący z Unii Europejskiej. Niestety, ale prawda jest taka, że eurokraci będą próbowali rolników oszukać. Tyle tylko, że oni doskonale się już orientują w przepisach prawa i sprawdzają, co im się proponuje. Każde ustępstwo, które wywalczą rolnicy będzie przecież z korzyścią dla Europejczyków, bo to, co robią rolnicy, to walka w interesie bezpieczeństwa żywnościowego UE. Wydaje mi się, że protesty będą się tylko nasilać, a współpraca między państwami będzie większa.
Problem w tym, że rolnicy muszą się borykać z wieloma problemami. Mamy rosnące koszty, system dotacji faworyzujący dużych graczy, coraz większy spadek cen za produkty rolne, czy wywróceniem łańcuchów dostaw. Nie mówiąc już o Zielonym Ładzie i ukraińskich produktach. Jest jakieś wyjście z tej sytuacji?
Myślę, że powinniśmy spojrzeć na to dwutorowo. Rolnicy nie poddadzą się tak łatwo, więc sprawa dot. liberalizacji przepisów dot. handlu z Ukrainą, będzie wracać jeszcze często. Rolnicy nie mogą się zgodzić na to, by ten handel był realizowany tak, jak jest obecnie. UE przyznała, że jest konieczność wprowadzenia w niektórych obszarach kontyngentów (np. dla cukru, czy drobiu), ale zostały one zaproponowane na poziomie, które dotyczą wielkości w ekstremalnych notowaniach, a nie sytuacji sprzed wojny. Na dobrą sprawę nie uchroni to w żaden sposób naszego rynku. To moment, w którym KE powinna wrócić do założeń naszej pomocy Ukrainie, a więc do tego, żeby transferować żywność przez nasze terytorium. Tego nikt nie neguje. Zwłaszcza, że jest to także w naszym interesie, bo jeśli ta żywność nie trafi tam, gdzie powinna, to czeka nas kolejna wędrówka ludów.
Tyle tylko, że ukraińscy oligarchowie wprost wskazują, że nie interesują ich rynki Afryki, czy Bliskiego Wschodu, ale właśnie Unii Europejskiej, bo tu mogą po prostu więcej zarobić.
To prawda, ale powinniśmy zadać pytanie, kogo reprezentuje Komisja Europejska. Jeżeli UE, to interes europejskich rolników i ochrona rynku wspólnotowego powinny być jednak nadrzędne. Tymczasem okazuje się, że ważniejsze jest dobre samopoczucie, nawet kosztem europejskiego rolnika. Poszłabym nawet krok dalej. Jeśli porównamy sobie obszary rolne, a co za tym idzie, wpływ na polityków, to okaże się za chwilę, że bogaty oligarcha ma łatwiejszy dostęp do polityków KE, którzy decydują. Na koniec dnia okazuje się, że nie liczy się to, co mówią rolnicy i eksperci, ale to, co eurokraci uważają za słuszne. Decyzje, które zapadają, nie są korzystne dla rynku wspólnego, ale dla ukraińskich oligarchów. Paradoksalnie jest to ze szkodą dla naszych relacji z Ukrainą. Niestety, coraz częściej można spotkać się z opiniami, że rolnicy są antyukraińscy, co jest kompletną nieprawdą.
9 lutego odbędzie się w Polsce strajk generalny rolników, o czym poinformował Niezależny Samorządny Związek Zawodowy Rolników Indywidualnych. Rolnicy zamierzają m.in. zablokować przejścia graniczne z Ukrainą. To dziś największy problem, z jakim muszą mierzyć się polscy rolnicy?
Rolnicy walczą o przeżycie, a ich przeżycie zależy od decyzji politycznych, które będą podejmowane. W związku z tym, starają się wpłynąć w ten sposób na polityków. Unia Europejska powinna odpowiedzieć sobie na pytanie, kogo reprezentuje – czy rynek wspólnotowy, czy państwo, które dopiero chce zostać jej członkiem. Powinien zostać stworzony plan, w jaki sposób transportować żywność ukraińską, lub ograniczyć jej wpływ na sytuację rynku wewnętrznego UE. Bez tego będziemy mieli niepokoje społeczne.
Ludzie często nie rozumieją, w jaki sposób ten rynek funkcjonuje i dlaczego rolnicy są tak zdesperowani. Blokada granicy jest wyrazistym sposobem na pokazanie tego, jak duży jest to problem. Tymczasem politycy przerzucają się odpowiedzialnością. Szefowa KE wraz z komisarzem ds. handlu uważają, że robią dobrze, zamykając przy tym oczy na sytuację w rolnictwie. Z drugiej strony poszczególni ministrowie państw członkowskich, przerzucają tę odpowiedzialność na poziom UE, choć trzeba też podejmować działania krajowe. Dyskutuje się jednak, że jest źle, rolnicy protestują, a na dobrą sprawę brakuje nam debaty na temat tego, co dalej. Sytuacja jest trudna, bo za naszą wschodnią granicą mamy sąsiada, który jest i będzie potentatem rolnym. Często mówimy, że na Ukrainie jest wojna i trzeba temu państwo pomagać, ale równolegle duża część tego państwa silnie się rozwija, jeśli chodzi o rolnictwo. Powstają tam nowe chlewnie, kurniki, nowe nasadzenia owoców jagodowych. Buduje się też nowe elektrownie, które dostarczą taniej energii tym gospodarstwom.
W Polsce nie prowadzi się żadnej debaty, jak przygotować się na dwa warianty. Obecnie Ukraina ma wszystkie przywileje państwa stowarzyszonego, ale żadnych obowiązków. W efekcie ukraińscy rolnicy nie muszą spełniać żadnych kryteriów, ale mają ogromne przywileje. Drugi wariant powinien zakładać, że Ukraina wejdzie do UE, a więc nabędzie prawa m.in. do korzystania ze Wspólnej Polityki Rolnej. W ogóle się na to nie przygotowujemy i nie mamy żadnego pomysłu, jak zmodernizować nasze rolnictwo.
Jak ocenia pani działania nowego rządu ws. sytuacji z Ukrainą? Z jednej strony słyszymy ministra rolnictwa, który solidaryzuje się z rolnikami, a z drugiej mamy Michała Kołodziejczaka i jego działania na pokaz.
Aktualnie minister i wiceministrowie spotykają się z rolnikami. Zresztą sami rolnicy podkreślają, że ich protest nie jest skierowany przeciwko rządowi, ale przeciw działaniom unijnym. Tyle tylko, że rolnicy chcą również zmobilizować rząd do tego, by aktywnie działać na poziomie UE, lub też tworzyć krajowy program rolny. Prawdą jest, że koalicja dopiero zaczyna swoje rządy, więc mamy nadzieję, że niedługo zacznie się działać dużo, bo potrzebne nam są programy rolne. Jednak niestety widzimy, że jedna z partii koalicyjnych, czyli Zieloni, nie mówi o tym, jak rozwijać rolnictwo, ale jeden z pierwszych postulatów, jakie wziął na sztandar to zakaz hodowania zwierząt na futra, czyli ograniczanie produkcji, która i tak przeniesie się poza granice UE. To totalne niezrozumienie tego, co dzieje się w Europie. Powinniśmy zabiegać o to, by produkcję rolną rozwijać i podejmować działania na rzecz zwiększenia ich konkurencyjności, a nie ją ograniczać. Niestety, próżno się spodziewać zdrowego rozsądku wśród Zielonych, bo ich tezy nie są nacechowane odpowiedzialnością i wizją rozwoju kraju. Wręcz przeciwnie, wszystko jest naznaczone ideologią.
Czytaj też:
Agroholdingi na Ukrainie a europejskie rolnictwo. Obszański o strajku generalnymCzytaj też:
Von der Leyen ugina się pod protestami rolników. "Wycofujemy projekt"