Niewidzialny aspekt pakietu pomocowego dla Ukrainy

Niewidzialny aspekt pakietu pomocowego dla Ukrainy

Dodano: 
Kongres USA
Kongres USA Źródło: PAP/EPA / MIKE THEILER
Tomasz Błaut | Od wielu miesięcy polska scena medialno-polityczna ubolewa nad pakietem pomocowym dla Ukrainy. Przyczyną tego jest ślimacze tempo prac w momencie, gdy zawrotna kwota 60 miliardów dolarów jest niezbędna Ukrainie do odparcia zakusów Władimira Putina.

Najpierw pakiet pomocowy blokowali republikańscy senatorzy, co zmusiło premiera Donalda Tuska do napisania na platformie X stanowczego wpisu po Angielsku. Teraz pakiet blokowany jest przez tzw. skrajny odłam Partii Republikańskiej. Na czele tego bloku oporu znalazł się sam Marszałek Izby Reprezentantów Mike Johnson, który odmawia poddania projektu ustawy pod procedowanie.

Kto jest temu wszystkiemu winny? Odwieczny wróg demokracji, poplecznik Putina i pomarańczowa zmora wolnego świata – były prezydent Donald Trump. Takie przynajmniej można odnieść wrażenie. Jak to zwykle bywa w przypadku skandalów związanych z Donaldem Trumpem, prawda jest nieco bardziej złożona.

Zamęt ustawowy

Nieustannie przewijające się w mediach amerykańskich sformułowanie „bipartisan border deal” stało się zaklęciem. Poprzez ten slogan Demokraci pragną dać Amerykanom wyraźnie do zrozumienia, że Donald Trump wcale nie chce rozwiązać problemu na południowej granicy – a to przecież jemu i jego MAGA pomagierom miało na tym zależeć. Oto w Senacie wypracowano realny kompromis, przewidziano środki w wysokości 20 miliardów dolarów… i nic. Ten sposób prezentowania sprawy ma insynuować – w świetle wypowiedzi byłego prezydenta na temat obrony sojuszników NATO (skoro nie płacisz, to niech Rosja robi z tobą, co chce) oraz na temat zakończenia wojny na Ukrainie (nie dam ani centa, to wojna skończy się z dnia na dzień) – że Donald Trump prowadzi cyniczną grę kosztem milionów ludzi walczących w obronie swojego kraju przed neoradzieckim agresorem.

Rzecz w tym, że jest to sprytna forma manipulacji. W maju 2023 r. Izba Reprezentantów przegłosowała projekt ustawy pt. H.R.2 – Secure the Border Act of 2023. Zawarto w nim szereg zapisów nastawionych na znaczące ograniczenie zmasowanego napływu imigrantów, m.in. wymusza dokończenia budowy muru (gotowe do instalacji panele od dwóch lat zalegały na granicy), eliminuje nadużycia związane z „warunkowym zwolnieniem” (imigrant jest wypuszczany w oczekiwaniu na rozprawę, ale zamiast grzecznie poczekać, rozpływa się bez śladu jak obietnice kampanijne), zaostrza kryteria dotyczące udzielania azylu (np. zakaz wpuszczania osób skazanych za jazdę po pijanemu prowadzącą do wypadku), a także nakazuje utworzenie ogólnokrajowego systemu wzorowanego na systemie E-Verify i narzucenie pracodawcom obowiązku stosowania tego systemu (ukróci to proceder zatrudniania na czarno nielegalnych imigrantów). Nie jest to gruntowna reforma systemu imigracyjnego, ale pomaga zatamować te największe luki prawne, a także wypełnić luki fizyczne w ciągłości muru.

Gdy ten projekt trafił do Senatu, przeszedł metamorfozę. Należy to rozumieć tak, że projekt ustawy w jej oryginalnym brzmieniu wylądował w szufladzie. Zamiast tego przystąpiono do pracy nad bardziej „realistyczną” ustawą. Przez kolejne miesiące, w ścisłej tajemnicy, prowadzone były negocjacje międzypartyjne mające na celu wypracowanie kompromisu. Ten kompromis popularnie zwany jest „Schumer-Lankford Deal”, od jej dwóch głównych autorów – czołowego Demokraty Chucka Schumera i Republikanina Jamesa Lankforda. O tym projekcie jest mowa, gdy mówi się o „bipartisan border deal”.

Czemu został odrzucony? Ponieważ jej zapisy może i prowadzą do nieznacznego zmniejszenia napływu imigrantów i ograniczenia nadużyć, ale jest to tylko lekkie przykręcenie kurka. Jednym z najbardziej kontrowersyjnych zapisów tego pseudo-kompromisu jest to, że granica zostanie automatycznie zamknięta w momencie, gdy w okresie jednego tygodnia pojaw się 5000 imigrantów dziennie albo 8000 imigrantów jednego dnia. Brzmi to sensownie, ale tylko z pozoru. Po pierwsze, ustawowo dopuszcza to napływ 150 tys. miesięcznie. Po drugie, prezydent może na mocy tej ustawy anulować zamknięcie granicy. Po trzecie, za czasów prezydenta Trumpa liczba przekroczeń miesięcznie rzadko kiedy przekraczała 50 tys. osób. Elektorat republikański nie chce żadnego takiego półśrodka, jaki tu jest oferowany. On żąda pełnego zamknięcia granicy na wiele lat i dodatkowo deportację tych, którym udało się prześlizgnąć.

Nie powinno więc dziwić, że w Partii Republikańskiej nastąpił rozłam. Większość Republikanów od razu zaczęła odwracać się od proponowanego projektu ustawy (może z przekonania, a może z obawy przed reakcją elektoratu). Marszałek Mike Johnson kategorycznie stwierdził, że proponowany projekt ustawy nie przejdzie. Jamesa Lankford, współautor tego pseudo-kompromisu, został potraktowany przez pozostałych członków Partii tak chłodno, że odwrócił się od niego nawet lider Mitch McConnell (mimo tego, że wcześniej wspierał Lankforda w opracowywaniu tego kompromisu).

Choć pseudo-kompromis umarł z chwilą, gdy ujrzał światło dzienne, jego istnienie stało się orężem do siania dezinformacji. Demokraci wraz z medialnymi sojusznikami zaczęli obwiniać marszałka Mike’a Johnsona i Donalda Trumpa za trwający impas, zarzucając im toczenie gierek politycznych podczas gdy Ukraina stoi na krawędzi przegranej. To woda na młyn zwłaszcza dla polskiej sceny medialno-politycznej, na której panuje chroniczna niezdolność do zgłębiania przewijających się wątków mogących świadczyć pozytywnie o Donaldzie Trumpie i negatywnie o Joe Bidenie.

Najlepszym tego przejawem jest obwinianie Mike’a Johnsona za blokowanie ustawy. Czemu to robi? Według naszych światłych ekspertów – Johnson otrzymał rozkaz od swojego pomarańczowego przełożonego.

Nikomu nawet przez myśl nie przeszło, że może istnieć inny powód.

Motywacja marszałka

Czy marszałek Johnson jest przeciwny wspieraniu Ukrainy? W zasadzie nie, ale ostatnio zaczął mieć wątpliwości co do strategii Białego Domu w odniesieniu do tego konfliktu, myśl, którą zwięźle zakomunikował choćby w czasie wywiadu dla Wall Street Journal z 12 grudnia 2023 r. Nie jest zwolennikiem wydawania nieskończonej liczby pieniędzy na konflikt będący studnią bez dna i nie mający jasno określonego celu końcowego („pokonanie Putina” brzmi podobnie jak „obalenie Saddama Husseina” – co potem?).

Jednocześnie marszałek Johnson przejęty jest kwestią uszczelnienia południowej granicy. W końcu jest jednym z współautorów projektu ustawy H.R.2, a konkretnie zapisów dotyczących ograniczenia nadużyć związanych z „warunkowym zwolnieniem”. Jako marszałek wielokrotnie podkreślał, przytaczając swoje rozmowy ze strażą graniczną, że potrzebne jest zamknięcie granicy. Wyrażał też swoje niezadowolenie z powodu wypracowanego pseudo-kompromisu. Tak naprawdę niepotrzebna jest nowa ustawa, mówił w kolejnych wywiadach, tylko egzekwowanie istniejącego prawa (np. 8 U.S. Code § 1324), czy też przywrócenie rozwiązań wprowadzonych przez byłego prezydenta na przestrzeni lat, a wycofanych przez obecnego w pierwszym dniu urzędowania zgodnie z wyborczą zapowiedzią.

Nie można tego dostatecznie podkreślić, że administracji Bidena nie zależy na rozwiązaniu kryzysu na granicy. Przykładów jest bez liku, ale oto cztery istotne:

1. Pseudo-kompromis nie przewiduje dokończenia muru. Jakby tego było mało, w czasie prac nad projektem ustawy H.R.2 administracja Bidena zaczęła sprzedawać gotowe fragmenty muru za 1/10 ceny.

2. Sekretarz Bezpieczeństwa Krajowego Alejandro Mayorkas, wielokrotnie krytykowany za zaniedbanie sytuacji na granicy, był kiedyś członkiem rady nadzorczej organizacji pozarządowej HIAS, która organizuje punkty pomocy dla imigrantów na trasie od Ameryki Południowej do punktu docelowego.

3. Gubernator Teksasu Greg Abbott wielokrotnie na przestrzeni lat prosił administrację Bidena o pomoc w uszczelnieniu granicy. Po braku odzewu zmobilizował gwardię narodową w ramach akcji Operation Lone Star.

4. Dwa tygodnie przed orędziem z 8 lutego 2024 r. Biden doszło do brutalnego morderstwa Laken Riley. Dziewczyna zginęła z rąk imigranta z Wenezueli nielegalnie przebywającego w kraju od września 2022 r., została znaleziona z wgniecioną czaszką. Przez dwa tygodnie Joe Biden nie był w stanie powiedzieć jej imienia, obwiniał przy tym Trumpa za blokowanie „bipartisan border deal”. Gdy w końcu Biden został przymuszony przez Republikankę Marjorie Taylor Greene, ubraną tego dnia jak słup reklamowy, do wypowiedzenia jej imienia, powiedział: „Lincoln Riley”. W wywiadzie dla MSNBC z 8 lutego Biden przeprosił wszystkich za przejęzyczenie się. Nie za to, że pomylił imię dziewczyny, ale za to, że nazwał jej zabójcę „nielegalnym imigrantem” (z ang. illegal alien, termin funkcjonujący w prawie amerykańskim). Chciał powiedzieć „nieudokumentowanym imigrantem” (z ang. „undocumented migrant”).

Najbardziej wymowny epizod dający wgląd w sposób myślenia marszałka Johnsona miał 11 maja 2022 r. Podczas posiedzenia kongresowej komisji ds. sądownictwa (House Judiciary Committee, Markup: H.R. 6943, the «Public Safety Officer Support Act of 2022», od 11:45:00), Mike Johnson zapytał przewodniczącego komisji Demokratę Jerry’ego Nadlera o to, czy Demokratom rzeczywiście zależy na tym, żeby południowa granica była otwarta. Demokrata Susan Lofgren zabrała głos, nie mówiąc przy tym nic konkretnego.

Czy Pan, jako mieszkaniec Nowego Jorku – Johnson pyta w końcu Nadlera – zgadza się z tym, że 9 stycznia 2023 r. 800 tys. mieszkańców Nowego Jorku będzie miało prawo głosować w wyborach samorządowych?

Reakcja na to pytanie jest zdumiewająca. Nadler na początku odpiera zawartą w pytaniu sugestię, twierdząc, że nic takiego nie miejsca. Lecz po dłuższym nagabywaniu z nieskrywanym zażenowaniem odburknął, że to właściwie prawda, ale to tylko wybory lokalne. (Chodzi tu o inicjatywę Our City, Our Vote.)

Tym dziwniejsza jest niedawna zmiana zachowania marszałka. Pierwszy wyraźny krok miał miejsce przy uchwaleniu budżetu na rok 2024, gdy treść ustawy niespodziewanie wprowadzono do obiegu o 2 w nocy i później tego samego dnia ją przegłosowano, nie dając kongresmen szansy jej przeczytać. W dodatku marszałek Johnson nagle zapowiedział wyodrębnienie pakietu pomocowego z ogólnej ustawy, aby poddać ten pakiet pod głosowanie.

Istnieją dwie teorie: a) marszałek Johnson został zaszantażowany, b) marszałek obawia się utraty kontroli Partii Republikanów nad Izbą Reprezentantów w okresie przedwyborczym. Pierwsza teoria wydaje się być oczywista, bo na tym szczeblu każdy ma haka na każdego. Natomiast nie można lekceważyć drugiej teorii. Gdyby ta sztuka udała się Demokratom, mogłoby to im ułatwić wykluczenie Donalda Trumpa ze startu w wyborach prezydenckich, bazując tę decyzję na argumencie, że jest on odpowiedzialny za podżeganie do insurekcji. Decyzja Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych z 4 marca 2024 r. (Trump v. Anderson) wcale nie położyła kresu tej możliwości, a tylko odrzuciła postanowienie Sądu Najwyższego stanu Kolorado. Decyzję argumentowano m.in. tym, że od uregulowania takich spraw dotyczących całego kraju jest Kongres, a nie pojedynczy stan.

Dość powiedzieć, że marszałek Johnson znalazł się w trudnym położeniu.

Wskaźnik moralności

Znajomość okoliczności tego sporu jest o tyle istotna, że pomoże to Czytelnikowi spostrzec płytkość intelektualną zapraszanych ekspertów. Ile razy na przestrzeni stycznia-marca 2024 r. powtarzano propagandę Partii Demokratów, tego zliczyć się nie da. Nawet Republikanin Lindsey Graham, znany z podżegania do wszczynania wojen z byle powodu, wytknął premierowi Tuskowi to, że przecież Stany Zjednoczone też mają poważny problem na granicy. Zamiast zrozumieć przekaz i przyjąć te słowa krytyki z pokorą, zaczęto się targować.

Niech Czytelnik wyobrazi sobie taką sytuację. Regularnie pożyczamy od dobrego znajomego pieniądze. Pewnego dnia ten znajomy nie może udzielić pożyczki, bo twierdzi, że ma poważny problem w swoim życiu i musi go najpierw rozwiązać. Co w takiej sytuacji robimy jako osoby szanujące naszego znajomego?

a) „Rozumiem, poczekam”

b) „Jak mogę Ci pomóc?”

c) „Mam to gdzieś. Dawaj kasę. Mam większe problemy”.

Rzecz jasna, Polska konsekwentnie wybiera opcję c). Robi to wtedy, gdy premier Tusk naciska na senatorów republikańskich. Robi to wtedy, gdy premier ponagla marszałka Johnsona w innym wpisie w związku z ostrzelaniem Odessy. Nawet gdy premier i prezydent spotykają się z marszałkiem twarzą w twarz, a potem relacjonują przebieg tego spotkania mediom, nie można odnotować w ich wypowiedziach choćby cienia refleksji nad tą nietaktowną uporczywością.

Liczy się wyłącznie Ukraina. Amerykanie? Ich problemy są mniej ważne. Tak jakby to był jakiś konkurs. A przecież wystarczyłoby wywrzeć nacisk na prezydencie Bidenie. To on jest odpowiedzialny za ten stan rzeczy. To on może ten kryzys rozwiązać z dnia na dzień i pozbawić Republikanów powodu do blokowania pakietu pomocowego. Ale wtedy trzeba byłoby powiedzieć, że król jest nagi. W Polsce – kraju o scenie medialno-politycznej zachwycającej się Bidenem bardziej niż obywatele Korei Północnej radowali się na widok Kim Ir Sena – jest to rzecz niemożliwa.

Dlatego niezależnie od tego, co Czytelnik może myśleć o zasadności pakietu pomocowego dla Ukrainy, zdecydowanie ważniejszym aspektem jest to, jak wielką pogardę uczestnicy tego sporu mają dla narodu amerykańskiego. Administracja Bidena poprzez niechęć do wykonania prostej rzeczy. Polska scena medialno-polityczna poprzez umniejszanie skali problemu, z jakim mierzą się Stany Zjednoczone – i to nawet wtedy, gdy jest to tej scenie komunikowane wprost.

Skoro nikt nie jest w stanie wykazać zrozumienia w tak prozaicznej sprawie, co to mówi o prawdziwych priorytetach osób tak usilnie zabiegających o wsparcie dla Ukrainy?

Raczej nic dobrego.

Tomasz Błaut – autor książki "Media nienawiści: anatomia psychozy anty-Trumpowej", założyciel strony AmerykaForum.pl

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także