Prof. Flis: Parzysta liczba radnych w sejmikach to patologia

Prof. Flis: Parzysta liczba radnych w sejmikach to patologia

Dodano: 
Socjolog, dr hab. Jarosław Flis
Socjolog, dr hab. Jarosław Flis Źródło:PAP / Tomasz Gzell
- Z czterech największych województw wybiera się więcej posłów, niż jest radnych w sejmiku. To absurdalne - mówi w rozmowie z DoRzeczy.pl prof. Jarosław Flis, politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

DoRzeczy.pl: Jesteśmy po zaprzysiężeniu radnych do sejmików. Mamy małą sensację na Podlasiu, gdzie PiS nie sformułował koalicji, zaś na Warmii i Mazurach PO i Trzecia Droga nie dogadały się w kwestii wyboru marszałka. To jakieś zaskoczenie? A może tego typu przypadki zdarzały się już częściej?

Prof. Jarosław Flis: Wiemy już, że w poprzedniej kadencji na Podlasiu dochodziło do napięć. To rozstrzygnięcie nie było również jednoznaczne. Już jesienią zgłaszałem, że jeśli coś jest do szybkiej poprawy w samorządzie, to nie ma żadnego powodu, aby sejmiki miały parzystą liczbę mandatów przy tej liczbie radnych. To prowadzi do patów. W 2006 r. na Podlasiu było cały czas 15 do 15, pomimo podkradania sobie radnych. Trzeba było zrobić w 2007 r. przedterminowe wybory, jeden jedyny raz w historii samorządu wojewódzkiego, z powodu niemożności wyłonienia marszałka i też po nich było 15 do 15. Dopiero przekarperowanie jednego radnego na druga dało większość. To trochę patologia. Te sejmiki są również za małe. W części województw jest łatwiej zostać posłem niż radnym sejmiku. To absurdalne. Z czterech największych województw wybiera się więcej posłów, niż jest radnych w sejmiku. Z tego też powodu było kilka sytuacji, w których ludzie rezygnowali z mandatu parlamentarnego, żeby wystartować w sejmiku. W sejmiku jeden radny znaczy dużo, jego pozycja negocjacyjna jest mocniejsza niż posła z ostatniego rzędu.

To świadczy o słabości partyjnego regionu?

Widać, że o spójności partii łatwiej się pisze, niż jest to realne. PiS w poprzedniej kadencji stracił najwięcej radnych ze wszystkich partii. PO miała tego typu konflikt najintensywniej w latach 2010-2014, gdy mieliśmy konflikt o odwołanie marszałka Dolnośląskiego, konflikt w Lubuskiem. Partie powoli się uczą różnych standardów, jak funkcjonować, żeby się nie pokłócić na amen. Nie wszystkie pomysły w trakcie tej nauki są udane. Odwołanie Marszałka jest trudne, trzeba mieć 60 proc. w sejmiku, co przy podziałach pół na pół niemal się nie zdarza. Prezes wymyślił, żeby marszałkowie „nie urwali się” jak marszałek Nawara w 2006 r. w Małopolsce. PiS go chciał odwołać, ale to on „odwołał PiS” i przeszedł na drugą stronę. Prezes PiS wymyślił więc, że na marszałków będą wybierani ludzie, którzy nie są radni. To też się nie podoba, wywołuje konflikty. Przekonanie centrali obu stron, że jak centrala nie dopilnuje, to wszyscy się pokłócą, prowadzi do tego, że jak z ludzi zdejmie się odpowiedzialność, to staja się nieodpowiedzialni. Właśnie widzimy tego typu sytuację.

Czytaj też:
Sasinowi puściły nerwy: To oni zdradzili
Czytaj też:
To oni porzucili PiS na Podlasiu. Nowy marszałek ma już dla nich nagrodę

Źródło: DoRzeczy
Czytaj także