Borzęcin Duży pod Warszawą. Wieś, jakich w Polsce wiele. Domy przy drodze. A droga jest długa, prosta i nowiutka – piękny czarny asfalt. 5 lipca chodnikiem przy tej drodze szło dwóch 12-letnich chłopców. Prowadzili rowery. Jeden z nich, Tymoteusz, tego dnia miał urodziny. Poszedł z kolegą, by zakupić więcej przekąsek na urodzinową uroczystość. Na ulicy pojawiły się dwa auta. Kierowca srebrnego bmw postanowił jechać szybko, wyprzedzał i nagle wypadł z jezdni prosto na chłopców. Gdy świadkowie przybiegli na ratunek, jeden z malców miał uszkodzoną nogę. Drugiego nie mogli znaleźć. Dopiero po jakimś czasie zorientowano się, że siła uderzenia wyrzuciła go aż za płot sąsiedniej posesji. Zginął na miejscu. Kierowca, który go zabił, mieszkał od niego tylko kilka domów dalej. Dwudziestosześciolatek był kompletnie pijany. Miał prawie trzy promile alkoholu w organizmie. Na przesłuchaniach nie wyrażał skruchy, sąd zgodził się na jego tymczasowy areszt.
Nie minął tydzień, gdy na tej samej drodze, zaledwie 4 km od miejsca tragedii, przy którym na chodniku wciąż palą się znicze, kobieta prowadząca osobowego forda wpadła do rowu.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.