Ile jeszcze Niemcy muszą wydrenować z pozostałych państw Eurolandu, by dojrzeć do oświadczenia: „Dość, nie będziemy was już więcej wyzyskiwać”? Ile jeszcze muszą wydrenować z nich kapitału i najlepszych pracowników? Ile państw strefy euro musi zbankrutować, a wcześniej oddać znaczącą część swego PKB Niemcom, aby te uznały, że wystarczy już tej nieuczciwej polityki, którą trudno określić mianem innym niż „Drang nach Süden”?
Niestety – niestety dla ofiar Niemiec, ale nie dla Niemiec – na razie nic nie wskazuje na to, by Berlin rozważał wycofanie się z projektu euro, który okazał się znakomitym interesem dla Niemców, a fatalnym dla większości pozostałych krajów, które biorą w nim udział.
Chociaż proceder ten uprawiany był od chwili powstania strefy euro, to dopiero kryzys unaocznił rozmiary transferu bogactwa z południa Eurolandu do Niemiec. Liczby nie pozostawiają wątpliwości. Oto, gdy w 2009 r. Niemcy miały aż 164 mld euro nadwyżki w bilansie handlowym, kraje południa Eurolandu zanotowały potężne deficyty bilansu handlowego: Grecja – minus 36 mld euro, Hiszpania – minus 31 mld euro i Portugalia – minus 17 mld euro.
Przyjęcie euro i pozbawienie się własnej waluty, a więc także zbawiennego mechanizmu jej osłabiania się lub wzmacniania wobec innych walut, sprawiły, że dziś Grecy mogą pracować rocznie nawet więcej niż obecne 2034 godziny, podczas gdy Niemcy tylko 1397, a i tak ich bogactwo narodowe odpływać będzie na północ, głównie do Niemiec, a nie odwrotnie. I to tam, na południu, rośnie bezrobocie – w Hiszpanii podskoczyło ono już do 26,9 proc., a w Grecji do 26,8 proc., natomiast w Niemczech spadło do 5,3 proc.
Być może przeciętni Niemcy nie uświadamiają sobie istnienia tego mechanizmu – mechanizmu wysysania przez ich państwo bogactw z innych krajów. Z pewnością jednak doskonale zdają sobie sprawę z jego istnienia elity Niemiec. W tej sytuacji nic – nic poza chęcią dalszego wyzyskiwania państw południa – nie tłumaczy, dlaczego elity Niemiec nie próbują doprowadzić do zlikwidowania owego mechanizmu nieuczciwego transferu bogactw narodowych. Czyli do ograniczenia strefy euro do państw o zbliżonym poziomie rozwoju gospodarek albo wręcz do jej rozwiązania.
Zatem: jak dużo złego musi się jeszcze wydarzyć w Europie, zanim Berlin pojmie, że także ta – pokojowa – inwazja również jemu na dłuższą metę się nie opłaca? Przecież nie zmienią tego retransferowane do upadających krajów „pakiety pomocowe”, wykorzystywane wznacznej mierze do spłacania długów państw południa wobec banków państw północy – wtym, rzecz jasna, banków niemieckich.
*Ten felieton zamieściłem w „Do Rzeczy” dwa lata temu – w sierpniu 2013 r. – a Niemcy nadal bez skrupułów drenują państwa Eurolandu. Pierwsze z nich – Grecja – właśnie pada. Które będzie następne?
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.