Sachajko: Szymon Hołownia okłamał Polaków. Znak Polski Walczącej pojechał do Radomia

Sachajko: Szymon Hołownia okłamał Polaków. Znak Polski Walczącej pojechał do Radomia

Dodano: 
Poseł KP Kukiz'15 Jarosław Sachajko
Poseł KP Kukiz'15 Jarosław Sachajko Źródło: PAP / Paweł Supernak
Marszałek Szymon Hołownia powiedział podczas debaty, że tablica wróciła na swoje miejsce. A przecież jej tam nie ma. Druga osoba w państwie mija się z prawdą - mówi poseł koła Wolni Republikanie Jarosław Sachajko w rozmowie z DoRzeczy.pl.

DoRzeczy.pl: Znaku Polski Walczącej w ministerstwie nie ma, jest w Radomiu. Czy to zmienia w pana ocenie optykę sytuacji z debaty? Przecież Szymon Hołownia powiedział, że ta tablica jest i wisi.

Jarosław Sachajko: Marszałek Szymon Hołownia powiedział precyzyjnie, że znak wrócił na swoje miejsce, ale trzeba na to spojrzeć szerzej. Czy to nie jest tak, że z Warszawy mają znikać tablice upamiętniające miejsca martyrologii Polaków? Przecież wiele z nich zniknęło, podejrzewam, że nawet kilkaset. A przecież tu, w Warszawie, w wielu miejscach dochodziło do rozstrzelań, ludzie ginęli na ulicach i podwórkach. To jest szerszy problem, którym powinniśmy się zająć. Widziałem później wypowiedź pani minister Hennig-Kloski, że znak i tablice teraz ładnie wyglądają i są w miejscu dostępnym. Tylko dla kogo dostępnym? Jeśli już chcieli ją przenieść, powinni to zrobić na front budynku, żeby każdy przechodzący wiedział, że w tym miejscu był szpital i że tu zginęli Polacy. Nawet poszedłbym krok dalej – należałoby dokładnie opisać całą tę historię, aby wszyscy przechodnie wiedzieli, że w tym miejscu Niemcy brutalnie wymordowali ponad 1000 rannych, lekarzy i pielęgniarek. A teraz? Kto pojedzie do Radomia i będzie tam szukał znaku Polski Walczącej? Kto w ogóle będzie się tym interesował?

No właśnie, nie widać w tym sensu. Dlaczego w Radomiu?

Niestety podejrzewam, żeby nie w Warszawie. To jest przerażające, że usuwa się z przestrzeni stolicy symbole polskiej martyrologii. To tak, jakby się tego wstydzili lub chcieli przemilczeć tragedię naszego narodu. Tymczasem to Warszawa powinna być miejscem pamięci. Przecież to tutaj przyjeżdżają wycieczki z całego świata. I to tutaj powinni zobaczyć, gdzie ginęli Polacy, gdzie były rozstrzelania czy łapanki i wywózki do obozów koncentracyjnych. Tak to powinno wyglądać w poważnym państwie. A tymczasem, marszałek Hołownia minął się z prawdą i mam nadzieję, że powiedział to w dobrej wierze, a dzisiaj, gdy już zna stan faktyczny doprowadzi do powrotu znaku Polski Walczącej oraz tablic ze zdjęciami żołnierzy walczących do Warszawy. Później dzwonił do mnie wiceminister cyfryzacji Michał Gramatyka i pytał, o co chodzi, bo nic nie wie. Wytłumaczyłem mu i powiedział, że będzie szukał tej tablicy i znaku Polski Walczącej. Proszę zobaczyć, że nawet wiceminister, poważna osoba, nie wiedział, co się stało. Najwyraźniej marszałek, po moim wpisie, poprosił go, żeby sprawdził, co się stało. Tylko że wywiezienie znaku Polski Walczącej nie było błahą decyzją. To nie jest jakiś znak, który można powiesić gdziekolwiek.

No właśnie to jest znak Polski Walczącej. W symbolicznym miejscu – w szpitalu, gdzie pomagano i Polakom i Niemcom.

Dokładnie. I ten znak został przeniesiony do Radomia. Robią, co chcą. A pan marszałek mówi nieprawdę. Przeciętny Polak ciężko pracuje, często na dwóch etatach. Gdy słyszy od marszałka, że znak i tablice wróciły na miejsce, uznaje to za fakt. A to nieprawda. Zresztą pan Rafał Trzaskowski też wielokrotnie mijał się z prawdą. Tylko ludzie nie mają czasu, by to wszystko weryfikować. I nie wychwytują takich niuansów. Słyszą, że skoro przyjęliśmy Ukraińców, to nie przyjmiemy migrantów i myślą, że to prawda, bo mówi to prezydent Warszawy, wiceszef Platformy Obywatelskiej. A to wszystko jest wielowarstwowe kłamstwo. Półtora roku temu wyłudzili tym głosy i wygrali wybory. I teraz robią to samo. Mówią z pewnością w głosie: "coś zrobiliśmy", "coś będzie", "czegoś nie będzie". Przykład marszałka Hołowni idealnie to pokazuje. Powiedział jasno, że po remoncie znak i tablice wróciły na miejsce. I wielu ludzi mu uwierzyło. Sam miałem nadzieję, że mówi prawdę, ale pojechałem sprawdzić. Dyrektor Generalna na miejscu powiedziała, że nic tam nie ma, wszystko pojechało do Radomia. To przykre, bo mamy do czynienia z drugą osobą w państwie, a ona mija się z prawdą.

Czytaj też:
"Ksenofobiczne znęcanie się". Ukraińcy skarżą się na rosnącą wrogość Polaków
Czytaj też:
"Haniebne". Kidawa-Błońska oburzona obecnością Simiona

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także