Wyścigowa legenda Sonny Hayes daje się namówić na powrót z emerytury, żeby poprowadzić zmagający się z problemami zespół Formuły 1 i zostać mentorem młodego mistrza kierownicy. Przy okazji dostaje szansę, by raz jeszcze stanąć na szczycie”. To streszczona do dwóch zdań fabuła filmu „F1: Film” z Bradem Pittem, który niedawno wjechał na ekrany kin. Niczego nie ujmując filmowi ani jego scenarzyście Ehrenowi Krugerowi (m.in. „Top Gun: Maverick”, „The Ring” 1 i 2, „Transformers 3”), kinowa historia Sonny’ego Hayesa w porównaniu z historią Roberta Kubicy to najlepsze potwierdzenie tego, że to życie pisze najlepsze scenariusze.
W grudniu ubiegłego roku Robert Kubica świętował 40. urodziny. W czerwcu tego roku – jeden z największych w swojej karierze sukcesów sportowych: zwycięstwo w 24-godzinnym wyścigu Le Mans w najbardziej prestiżowej klasie Hypercar. Polak był najstarszym kierowcą w swoim zespole, jechali z nim dwaj 25-latkowie: Chińczyk Yifei Ye i Brytyjczyk Phil Hanson. Każdy z nich mógł spędzić za kółkiem ferrari jednorazowo nie więcej niż cztery godziny, a w całym wyścigu – maksymalnie 14. Kubica jechał najdłużej ze swojego zespołu – 10 godzin – i pokonał najwięcej, bo 44 proc. okrążeń.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
