Każdy, kto spłaca kredyt, wie, jak szkoda pieniędzy, które trzeba wpłacić do banku z tytułu odsetek. W tym roku obsługa zaciągniętego przez rządy długu publicznego Polski, czyli – w uproszczeniu – odsetki od niego, będzie nas kosztowała grubo ponad 30 mld zł. Oznacza to, że statystyczny obywatel Polski zapłaci w tym roku tych odsetek około 800 zł. Ale przecież – w istocie – ci, którzy składają się na utrzymanie naszego państwa, czyli podatnicy, zapłacą dużo więcej, bo muszą zapłacić nie tylko za siebie, lecz także za tych, którzy podatku dochodowego w ogóle nie płacą – np. za rolników.
Rocznie 30 mld zł to góra pieniędzy. Gdybyśmy nie musieli wyrzucać ich na obsługę długu publicznego, moglibyśmy za nie radykalnie poprawić stan bezpieczeństwa państwa, podwajając budżet armii. Albo o połowę, bo z prawie 70 mld zł do prawie 100 mld zł, zwiększyć budżet NFZ, czyli bardzo mocno poprawić stan służby zdrowia. Albo każdego roku wybudować sobie 750 km autostrad – nawet licząc po cenach polskich, czyli tych należących do najwyższych w Europie. Albo co dwa lata stawiać sobie nową elektrownię atomową, uniezależniając się dzięki temu od gazowego dyktatu Kremla i górniczego dyktatu polskich górników. Albo na stałe obniżyć sobie – i to o grubo ponad połowę – stawki podatku dochodowego PIT. Albo wreszcie w każdym województwie co roku postawić po gigantycznym parku rozrywki i tak przehulać własne pieniądze, zamiast oddawać je pazernym bankierom.
Tymczasem jest odwrotnie. Z powodu niewyobrażalnego braku wyobraźni, bezgranicznej niefrasobliwości, totalnego braku przezorności albo po prostu ze zwykłej głupoty pozwalamy rządzić naszą kasą politykom, którzy szastają ciężko zarobionymi przez nas pieniędzmi. A ostatnie osiem lat było pod tym względem wprost rekordowe, bo rządzący politycy Platformy podwoili zadłużenie Polski, z nieco ponad 0,5 bln zł do ponad 1 bln zł, stąd koszty obsługi zadłużenia naszego państwa są gigantyczne.
Niestety, exposé premier Beaty Szydło nie daje żadnej pewności, że politycy z nowego rządu rozumieją powagę sytuacji. Czyli pojmują, że trzeba za wszelką cenę nie tylko zahamować karygodny proceder wpędzania Polaków w długi, lecz także czym prędzej rozpocząć ich spłacanie. I w ten sposób zacząć naprawiać błędy poprzedników.
Tak jak w Niemczech, gdzie w 2009 r. wprowadzono do konstytucji poprawkę zakazującą finansowania wydatków federalnych z kredytów; deficyt może tam wynosić najwyżej 0,35 proc. PKB. I tak jak w Wielkiej Brytanii, gdzie deficyt finansów publicznych ma zostać zlikwidowany do 2020 r. Kiedy wreszcie zrozumiemy to, co już dotarło do Niemców i Brytyjczyków? Że ustawiczne życie na kredyt jest piekielnie drogie i po prostu nie może się dobrze skończyć.