Nie wiem, jak dużą część uiszczanego przez instytucje finansowe podatku bankowego stanowią (i będą stanowić) pieniądze pochodzące z umniejszenia przez nie własnych zysków, ale jakoś nie bardzo chce mi się wierzyć, żeby część ta była szczególnie pokaźna. Jeden z bankowców wyjawił mi, że jego zdaniem docelowo będzie to nie więcej niż 15 proc. kwoty trafiającej do kasy państwa. A reszta? No cóż, reszta będzie pochodzić z naszych – klientów tych instytucji – kieszeni.
Jeśli więc ów bankowiec się nie myli, to całe pozostałe 85 proc. podatku bankowego zapłacą ci, którzy trzymają w bankach swoje pieniądze (na kontach i/lub lokatach – inkasując od nich niższe odsetki i płacąc więcej za wszelakie bankowe usługi), oraz ci, którzy zaciągają w bankach kredyty (płacąc wyższe odsetki od nich i wyższe opłaty manipulacyjne). Tak było we wszystkich krajach, które wprowadziły podatek bankowy, i tak będzie – a raczej już jest – również w Polsce.
Kto ma do czynienia z bankami (a kto nie ma?!), ten dobrze wie, że podwyżki cen usług bankowych ruszyły. Według raportu Pracodawców RP, przygotowanego na podstawie bankowego raportu AMRON-SARFiN, np. średnia marża kredytu mieszkaniowego – w porównaniu z marżą sprzed kilku miesięcy, a więc sprzed wprowadzenia podatku bankowego – poszła w górę o ok. 0,3 punktu procentowego. Ta z pozoru niewielka podwyżka marży oznacza, że w ciągu 10 lat kupujący od tej pory mieszkania zapłacą w sumie aż 4 mld zł więcej, niż zapłaciliby, gdyby wzięli kredyt przed wprowadzeniem podatku bankowego.
To jednak początek sumowania kosztów tej operacji rządu PiS, bo wciąż czekamy na pełne informacje o skali podwyżek cen usług bankowych. Dopiero wtedy będziemy mogli ocenić, jak dużą część podatku bankowego banki postanowiły przerzucić na swych klientów i w jakim stopniu się im to udało. I czy to rzeczywiście aż 85 proc. tego podatku, czy jednak nieco mniej? A może więcej?
Piszę o tym wszystkim, bo szlag mnie trafia, gdy słyszę z ust rządzących polityków – przy okazji radosnego nakładania przez nich kolejnych podatków na kolejne instytucje (np. sieci handlowe) – rytualne zapewnienia, że daniny te zapłacą właśnie te instytucje, z własnych zysków. Od zawsze przecież wiadomo, że i tak w końcu będziemy musieli zapłacić je my – ich klienci; bo zawsze to „Pan płaci, Pani płaci, społeczeństwo płaci”. A piszę te słowa w przededniu przyjęcia ustawy o pomocy frankowiczom, na szczęście w mocno złagodzonej wersji. Piszę pełen obaw, ileż to z kolei za tę ustawę policzą nam – swym bez skrupułów strzyżonym przez siebie klientom – banki. I ile zażyczą sobie od nas sklepy – w ramach rekompensaty za podatek od handlu.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.