Chrystus w obozie śmierci. Drogi łaski i ofiary
Artykuł sponsorowany

Chrystus w obozie śmierci. Drogi łaski i ofiary

Dodano: 
Chrystus w obozie śmierci
Chrystus w obozie śmierci 
Żyjemy dzisiaj w czasach wielkiego dobrobytu, za nami długi okres pokoju. Dominujące często zainteresowanie rzeczami materialnymi coraz częściej odsuwa na dalszy plan świadomość, że życie to (duchowa) walka.

W obliczu postępu technicznego niektórzy ulegają złudzeniu, że także człowiek automatycznie staje się coraz lepszy, to znaczy coraz cnotliwszy i bardziej pokojowo nastawiony. Jednak również dzisiaj istnieje w człowieku dobro i zło, może jedynie manifestujące się w sposób mniej oczywisty, ukryte pod warstwą powierzchowności i materializmu. Wyjątkowa sytuacja obozu koncentracyjnego ujawnia szlachetność ludzkiej natury i dno, jakiego człowiek może sięgnąć, z dramatyzmem, który wstrząsa nami do dzisiaj. I w żadnym wypadku nie mamy prawa się wywyższać ani oceniać pokolenia, które przeżyło czasy narodowego socjalizmu. Powinniśmy raczej czerpać naukę z historii i myśleć o wyzwaniach naszych czasów.

Niezauważana przez większość ludzi, wyrasta pośród nas dyktatura relatywizmu, w której wszystko jest dozwolone, ale nic nie obowiązuje na stałe. Człowiek, jak skorupka orzecha, dryfuje bezradnie po morzu opinii wzburzonym przez media, nie zajmując przy tym własnego stanowiska.

I niczym innym jak czystą arogancją byłaby wiara w to, że nasze pokolenie jest bardziej odporne na medialną propagandę, bardziej wyczulone na tendencje zagrażające wolności czy odważniejsze w przeciwstawianiu się im. Człowiek uczy się, zwłaszcza biorąc przykład z innych.

Dlatego jest rzeczą dobrą i słuszną, że dzięki temu nowemu wydaniu książka Chrystus w obozie śmierci dostaje się w ręce dzisiejszego pokolenia i pokazuje odwagę księdza Leonharda Steinwendera. Leonhard Steinwender, urodzonego w chłopskiej rodzinie z Lungau, z determinacją walczył jako ksiądz i dziennikarz z rodzącym się narodowym socjalizmem, stanowczo ostrzegał przed tą uwłaczającą ludzkiej godności ideologią i nie ustawał w wysiłkach, by podkreślać, że narodowosocjalistycznych poglądów nie da się pogodzić z wiarą katolicką.

W państwie stanowym rządzonym przez Dollfussa i Schuschnigga opowiadał się przeciwko aneksji Austrii przez Niemcy i za budowaniem chrześcijańskiego państwa. Z tego powodu znalazł się pod lupą narodowych socjalistów, został przez nich aresztowany, a następnie więziony od 1938 do 1940 roku w obozie koncentracyjnym w Buchenwaldzie.

Swoje przeżycia z tych lat najcięższej próby zaczął spisywać bezpośrednio po zakończeniu wojny.
Książka pokazuje próby tworzenia form życia religijnego w niewyobrażalnych warunkach obozowych, na przykład odprawianie niedzielnych mszy, w niewielkich grupach, mimo ogromnych trudności, ryzyka i bez jakichkolwiek pomocy liturgicznych, albo udzielanie sakramentu pokuty, wspieranie umierających, o ile było to w ogóle możliwe, i ogólne wsparcie duchowe w postaci rozmów, dzięki którym niejeden więzień został uratowany przed otchłanią rozpaczy.

Mamy tu głęboki wgląd w poruszające losy i sytuacje graniczne, w bezmiar zła i jednocześnie duchowej siły ludzi, których w najwyższym cierpieniu dotyka łaska. Spisywanie tych wspomnień miało zatem na celu coś więcej niż udokumentowanie czegoś niewyobrażalnego, więcej niż osobiste przepracowanie tego, co autor przeżył i widział. Książka jest „próbą przedstawienia religijnego życia w obozie koncentracyjnym, śledzenia śladów łaski, która ludziom wierzącym w tych najtrudniejszych latach ich życia dawała tajemną siłę”. Steinwender pisze też, że dzięki łasce Boga żaden z jego podopiecznych w obozie, mimo najcięższych doświadczeń, nie zbłądził w wierze. Niech będzie to pocieszeniem dla wszystkich czytelników tej książki, wątpiących w Boga w obliczu samotności, cierpienia, trudnych chwil.

W latach spędzonych w Buchenwaldzie Leonhard Steinwender w ekstremalnych warunkach działał jako duszpasterz – uznany za wroga publicznego, z groźbą zagłady, wiszącą jak miecz Damoklesa nad nim i jego współbraćmi, a także innymi więźniami politycznymi. Opisy obozowego życia są wstrząsające, ale czytelnikowi zapadają jednak w pamięć nie tyle popełniane okrucieństwa, brak jakichkolwiek zasad i druzgocąca pogarda dla ludzkiego życia, ile odwaga więźniów, ich wzajemna głęboka przyjaźń, wewnętrzna odporność, religijność aż po męczeństwo, wzmacniana siłą głębokiej i niezłomnej wiary. A temu, kto z perspektywy czasu pyta dzisiaj: Gdzie był wtedy Bóg? – ten na każdej stronie tej książki dostaje odpowiedź: On był tam! Jego łaska żyła wśród więźniów.

Nabożeństwo majowe

Zmęczone kolumny robocze ściągały do obozu. Majowe słońce prażyło już w miejscach pracy, dręcząc wychudzone ciała. Ponuro brzmiała obozowa pieśń płynąca od rzędów postaci wracających do baraków: Trzymaj krok, przyjacielu, na męstwa bacz zew, wolą życia niech tętni nam krew, a nasze serca niech wiara rozpala.

O ile przypadkiem nie wyznaczono nocnej pracy, która trwała od obiadu (w pół do piątej) do świtu, zostawało nam czasem pół godziny na nostalgiczne obozowe nabożeństwo majowe. Z ukrytego miejsca w lesie, na stoku, kilku dobrych przyjaciół płomiennymi oczami spoglądało w dal. Ich myśli biegły ku ojczystym kościołom i bliskim zebranym wokół majowego ołtarza. A kiedy słońce chyliło się ku zachodowi, odprawiali obozową majówkę. Żaden dzwon nie wzywał ich na tę uroczystą mszę, żadna pieśń do Maryi, Królowej Maja, nie rozbrzmiewała w kameralnym wnętrzu. Może jedynie jakiś ptak wyśpiewywał swoje skromne trele w pustą głuszę tego majowego wieczoru.

A jednak w naszych uszach brzmiały wieczorne dzwony z rodzinnych stron, słyszeliśmy łagodne echo modlitw naszych bliskich, płynące przez góry i doliny. Słyszeliśmy jasne głosy dzieci zgromadzonych wokół ozdobionego kwiatami ołtarza i śpiewających na chwałę Królowej Niebios.

Widzieliśmy migotanie świec wokół obrazu Matki Wszelkich Łask. Wydawało nam się, że klęczymy tam w cichym zakątku i modlimy się razem z nimi: „Pocieszycielko strapionych, módl się za nami, Wspomożenie wiernych, módl się za nami!” Cicho poruszające się usta wypowiadały modlitwę Zdrowaś Maryjo. Wieczorny wiatr łagodnie poruszał młodymi liśćmi prastarych drzew. W milczeniu, jakbyśmy czuli błogosławiącą nas matczyną rękę na zmęczonych czołach, oddawaliśmy się duchowemu działaniu tego jakże skromnego majowego nabożeństwa. „Teraz w domu będą biły dzwony na majówkę”, przerwał tę magiczną ciszę któryś z nas. Tak, dzwony z rodzinnych stron, bijcie także dla nas i uczcie nas, jak z silną wolą, pełną wiary ufnością i niezakłóconym oddaniem wznosić w tej godzinie modlitwę: „Oto ja, służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa Twego”.

Zmiana warty przy stanowiskach karabinów maszynowych na wysokich wieżach strażniczych i głośne dźwięki gwizdków przypomniały o konieczności szybkiego przerwania tego majowego nabożeństwa połączonego z marzeniami o kraju rodzinnym. My wiedzieliśmy jednak, że również nasz dzisiejszy dzień miał głęboki sens. W drodze do baraku mówiliśmy jeszcze: Teraz w kraju będą o nas rozmawiać, tak jak przedtem się za nas modlili. A może ten i ów wierny klęczy jeszcze samotnie w naszym kościele i poleca nas szczególnej opiece Matce Wszelkich Łask.

Jeden z kolegów nucił pod nosem pieśń maryjną: Maryjo, Królowo maja, on pragnie Cię powitać… Nikt z nas nie wiedział w tej godzinie, co nam jeszcze ten maj przyniesie.
Czując jednak wznoszone za nas w rodzinnych stronach modlitwy, niosące nam duchowe ukojenie jak rzeźwiąca rosa, byliśmy pełni ufności, że czego by nam jeszcze nie przyniosły kolejne dni, nie na próżno odprawiamy majowe nabożeństwa.

Książka do kupienia na religijna.pl

Źródło: Wydawnictwo AA
Czytaj także