• Joanna BojańczykAutor:Joanna Bojańczyk

Trudna sukcesja

Dodano: 
Karl Lagerfeld
Karl Lagerfeld Źródło: PAP/EPA / Valery Hache
Spadek po Karlu Lagerfeldzie jest równie nieprzenikniony jak jego wzrok zza okularów. Ile projektant miał lat i co po sobie zostawił, do końca nie wiadomo.

Torując sobie drogę przez tłum, szedł powoli, sztywny w swoim weimarskim kołnierzyku pod szyję, z upierścienionymi dłońmi w rękawiczkach bez palców. Siwe włosy zaczesane w ogonek, twarz upudrowana, oczy zasłonięte ciemnymi okularami. Strzegli go dwaj ochroniarze odpychający napierającą elegancką ciżbę. To było latem 2002 r. w Paryżu na imprezie na dachu Centre Pompidou, urządzonej z okazji kolekcji, którą Karl Lagerfeld zaprojektował dla sieci H&M. Pierwsza taka współpraca i ewenement: on, cesarz elitarnego domu mody Chanel, daje nazwisko masówce. Byłam wśród zaproszonych dziennikarzy, ale dostęp do mistrza był limitowany. Spotkaliśmy go jeszcze tylko raz, gdy pokazywał swoją bibliotekę liczącą podobno 300 tys. tomów. Każdy podobno czytał.

Zmarł pięć lat temu na raka trzustki, zostawiając po sobie pracowicie skonstruowany wizerunek własny. Ascety, który nie pije, nie pali, nie używa narkotyków, chodzi wcześnie spać i zaznaje „splendid isolation”, dostępnej dla wybranych. Podróżuje prywatnym samolotem, po mieście nigdy nie spaceruje. W czasie inauguracji kolekcji dla H&M wyjawił, że nigdy nie był w żadnym ze sklepów sieci. Pracując dla Chanel (z wynagrodzeniem 10 mln euro rocznie), stał się gwiazdą niemal większą niż jego poprzedniczka – oczywiście z zachowaniem proporcji i różnic współczesnego biznesu mody i sytuacji za życia Chanel. Zarzucano mu, że w kółko powtarza te same motywy, charakterystyczne dla Chanel: tweedowe kostiumy, grę naszyjników z perłami, dwukolorowe czarno-beżowe buty, małą czarną sukienkę.

Cały artykuł dostępny jest w 39/2023 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także