Nie mogę być jednocześnie twórcą i tworzywem, mówił bohater znanej komedii. Przekaźnik jest przekazem – twierdził z kolei powszechnie ceniony teoretyk kultury. A jak to jest z propagandową manipulacją? Czy manipulujący może być zarazem manipulowanym? Nie w tym sensie, że ktoś go oszukał i on wskutek tego zajmuje się oszukiwaniem innych, ale – czy wiedząc, że to, co produkuję, jest propagandą, można samemu znajdować się pod wpływem tej propagandy, być jednocześnie podmiotem i przedmiotem emocjonalnej manipulacji?
Na podstawie wieloletnich dziennikarskich obserwacji odpowiedzieć mogę: jak najbardziej! Ale przyznaję, że nie do końca potrafię zrozumieć mechanizm, który do tego doprowadza – choć właśnie takiemu zjawisku poświęciłem kiedyś książkę „Michnikowszczyzna”, która nie przypadkiem miała podtytuł „zapis choroby”.
W chwili obecnej książka ta ma wartość głównie archiwalną – Adam Michnik, który odgrywał ogromną rolę w latach dziewięćdziesiątych, mało kogo już dziś interesuje, propaganda III RP, której był prekursorem i na swój sposób artystą, dawno wyszła poza jego manufakturę i stała się zorganizowanym przemysłem „czarnego pijaru”, produkowanego taśmowo.
A jednak – zarodki choroby znalazły nowe ofiary.
Pozwólcie mi Państwo na odrobinę prywaty. Oto, co napisał o mnie Robert Mazurek na łamach tygodnika „W Sieci”: „Rafał Ziemkiewicz… serio (!) dopytujący: »Któż nie zgwałcił pijanej kobiety?« powinien się raczej w kącie schować i za ścierkę do podłogi przebrać, niż pierwszy zabierać głos w tej sprawie” [tj. Polańskiego]. Uważny czytelnik wie doskonale, że publicysta Karnowskich dołącza w ten sposób do nagonki urządzonej na mnie przez portale gazeta.pl i natemat.pl i opartej na oderwanym od kontekstu twicie, który nie dotyczył wprawdzie gwałtu, tylko uprawiania seksu po alkoholu, ale tak to przedstawiono. Zresztą sprytnie, bo oba wspomniane ośrodki oraz pudelek uruchomiwszy lawinę internetowego hejtu oczywistym kłamstwem szybko przeredagowały pierwotne publikacje pod kątem „procesowym”, zastępując kategoryczne oznajmienia insynuacjami ubranymi w formę retorycznych pytań.
Pan Mazurek, dorównując redaktorom natemat i pudelka etyką, jest od nich głupszy. Właściwie etyką to nawet ich przebija, bo oni przedstawiali moje słowa tylko jako „buracki żart”, i sugerowali, że „wydało się”, to znaczy, że tym głupim żartem zdradziłem swą prawdziwą, gwałcicielską naturę (było to jeszcze przed publikacją „Polityki” stwierdzającą ponadnormalną jurność zwolenników prawicy). Ale nawet bredzącemu o „prawicowych knurkach” Lisowi nie przyszło do głowy przypisywać mi rzekomych słów „któż nie zgwałcił pijanej kobiety”, których oczywiście nigdy nigdzie nie napisałem ani nie wypowiedziałem, i jeszcze podkreślać wykrzyknikiem (!) jakoby padły one na serio. Głupszy natomiast jest pan Mazurek nawet od Korwin-Piotrowskiej, bo do oczywistego kłamstwa posunął się nie w internecie, ale na papierze, tak że nie może już cichcem przerobić wpisu, licząc na niechętne stanowisko sądów w kwestii mocy dowodowej printskrinów.
A może nie jest aż tak głupi, tylko idzie na bezczelnego, zakładając, że będę się wzdragał wytoczyć mu za oczywiste zniesławienie proces, skoro krytykowałem za to Michnika? Cóż, może kalkuluje trafnie – procesowanie się z osobnikiem, który właśnie udowodnił, że on sam za szmatę przebierać się wcale nie musi, niespecjalnie nęci.
Nie sądzę natomiast, żeby dołączając do plucia na mnie, nie wiedział pan Mazurek, co naprawdę napisałem na twitterze. Wybryk pana Mazurka nie jest bowiem niczym odosobnionym, całe towarzystwo pisowskich „luksemburczyków” (tak nazywam tę frakcję od miejsca rejestracji licznych spółek stanowiących jej materialne zaplecze) od paru miesięcy przejawia objawy narastającej obsesji na punkcie moim i Piotra Zychowicza.
Piszę o obsesji, bo daleko wykracza to poza zwykłą polemikę z odmiennym punktem widzenia ani nawet poza nie przebierającą w środkach walkę z konkurencją. Dyskredytowanie „dwóch panów Z.” wszelkimi dostępnymi środkami stało się jednym z pryncypiów luksemburskiej polityki redakcyjnej (nawet stałym współpracownikom odmówiono druku tekstów traktujących o mojej książce w tonie odmiennych od świętego oburzenia).
To samo w sobie jeszcze powtórką z michnikowszczyzny nie jest. Ale proszę spojrzeć na argumenty, które jak piłeczkę podają sobie autorzy „W sieci” i portalu wpolityce. Od samego początku nie chodzi o to, że Ziemkiewicz napisał złą książkę - zresztą żadnego konkretnego zarzutu wobec niej nie potrafią atakujący sformułować. Coś tam gołosłownie obwieszczali o „licznych oczywistych błędach”, ale nic konkretnego znaleźć im się nie udało, a teraz, po recenzjach historyków Cenckiewicza, Gałęzowskiego i Szumiłły, po dostępnych w sieci debatach, w których o książce tej dyskutowałem z tuzami tej miary jak profesorowie Nowak, Żurawski vel Grajewski i Kornat i żaden z nich nie odmówił mi rzetelności ani zgodności z faktami, chyba już sprawa jest przegrana. Oczywiście uparcie podkreślają brązownicy, że moja książka jest „bardziej przebiegła niż Zychowicza”, bo nie piszę, co by było gdyby (on, przypomnę, był atakowany za to, że się w takie rozważania wpuścił), ale nie to jest główną osią ataku, tylko „komu to służy”. Że przez tych volksdeutschów Ziemkiewicza i Zychowicza Niemcy kręcą wstrętne filmy, Putin wciąga nas do rozbioru Ukrainy, amerykańscy Żydzi opluwają, a młode pokolenie wyrasta na nowych Urbanów i panświnistów.
To brzmi śmiesznie, ale ja naprawdę nie karykaturuję ataków, tylko je streszczam.
Otóż dlaczego środowisko Karnowskich przyjęło wewnętrzną dyrektywę, że Ziemkiewicza (i Zychowicza) trzeba medialnie zgnoić?
Oni to piszą wprost: bo „Ziemkiewicz et consortes wprowadzają w życie projekt polityczny, który jest dla Polski skrajnie niebezpieczny”.
Polityczny, uważacie. Jaki to projekt? „Chodzi o stworzenie zaplecza intelektualnego dla nowej siły politycznej, siły pozornie niezwykle radykalnej, ale dzięki zaszczepieniu jej specyficznego »pragmatyzmu« łatwej do przesterowania na tory jak najbardziej zgodne z interesem establishmentu III RP”.
Cóż to będzie za „nowa siła polityczna, pozornie niezwykle radykalna”? Nie wiem o co podejrzewać można Zychowicza, w moim wypadku chodzi zapewne o narodowców, względnie korwinistów – a może zamierzam połączyć w jedną partię, ze sobą w roli fuehrera, jednych i drugich? Tutaj „W Sieci” odczytują ukryte znaki czasu mniej więcej podobnie, jak część środowiska „Gazety Polskiej” i portalu fronda.pl, który po zmianach własnościowych przestał zajmować się duchowością i religią, tropiąc agentów Putina, głównie według klucza, że jest takowym każdy kto przypomina o jakichś rzeziach na Wołyniu i popularności na współczesnej Ukrainie tradycji Bandery, Doncewa i SS-Hałyczyny.
A więc nowy, groźny dla Polski projekt polityczny. I tu czołowy przedstawiciel pisowskiego luksemburgizmu, Piotr Zaremba, wyrąbał w oczy, jaki jest prawdziwy cel mojej pisarskiej działalności: „pierekowka dusz”!
Wiecie państwo, co to była ta „pierekowka” – to stalinowski plan wychowania „nowego człowieka”. Ale Stalin był przy mnie neptkiem, bo on do tego potrzebował wielkiego systemu gułagów, agit-propu, cenzury, wydziałów kultury przy komitetach wszystkich szczebli i żdanowszczyzny, organizującej rzesze literatów w zdyscyplinowana armię „inżynierów dusz”. A ja „pierekowkę duszej” robię właściwie jedną książką – bo bieżącą publicystykę poświęcam raczej innym tematom, za całe wsparcie mając Zychowicza i poruszającego nami z ukrycia, zza pleców, Cenckiewicza.
Na szczęście czujne ucho redaktora Zaremby wyłapało, że w chwili roztargnienia odkryłem się, mówiąc jasno, że chcę moim pisaniem zmieniać sposób myślenia Polaków o Ojczyźnie i patriotyzmie. Ha! Oto dowód, teraz już nikt nie może zaprzeczyć, że „nie chodzi tu o prawdę”, że historyczny rewizjonizm ma torować drogę zniszczeniu polskości i nowej okupacji. Kto ma oczy i uważnie czyta tygodnik Karnowskich oraz ich portal, ten widzi, co się tu święci. Dwaj panowie Z. i pan C., pod dyktando zza grobu członka PZPR Wieczorkiewicza, niszczą polskość nie przypadkiem, ale po to, by otworzyć drogę nowej sile politycznej, z pozoru radykalnej, w istocie zaś łże-radykalnej. Przecież Ziemkiewicz był na zjeździe i u narodowców, i u korwinistów. I był na grillu u Giertycha. A Giertych wkrótce potem razem z Komoruskim kładł kwiaty pod pomnikiem Dmowskiego. A zaprzyjaźniony z Giertychem i Komoruskim Sikorski pochwalił „Jakie Piękne Samobójstwo” na twitterze, podobnie jak chwalił kiedyś artykuł Ziemkiewicza w „Rzeczpospolitej”, gdy ten napisał, że Polska jest dziś w niemieckiej strefie wpływów i musi uwzględniać to w swojej polityce zagranicznej. A potem Putin zajął Krym, co pochwalił Korwin, a „Falanga”, czyli też narodowcy, urządziła pod rosyjską ambasadą pikietę z poparciem. A jeśli przypomnieć sobie, jak proputinowską politykę prowadzą Niemcy, to już chyba nie trzeba wyjaśniać, dlaczego Ziemkiewicz z Zychowiczem namawiają do sojuszu z Hitlerem! Może chce ktoś powiedzieć, że to wszystko przypadki?!
Proszę nie próbować tłumaczyć, że Ruch Narodowy z Giertychem, a Falanga z jednymi i drugimi lubią się jak PiS z PO, ani że Hitler już nie żyje, ani że każdy pisarz, poza chałturnikami, po to właśnie pisze, by swym pisaniem wpływać na czytelników i czynienie mu z tego zarzutu jest chwytem takiej samej, najmarniejszej propagandy, jak oskarżanie polityka, że dąży do władzy. Proszę nie próbować im tłumaczyć w ogóle niczego, bo to tylko będzie wskazywać, że tłumaczący też jest w spisku. Panów Karnowskich, Zarembę, Wencla, Mazurka i paru innych po prostu, że użyję języka kolejowego, popendoliło. Kompletnie popendoliło.
A u mnie to popendolenie budzi nieodparte „deja vu”. Bo to dokładnie te same objawy, którymi w ostrej formie wyróżniał się Michnik i jego otoczenie, kiedy doznali olśnienia, że ludzie spoza jedynie słusznego towarzystwa to „groźny dla Polski projekt polityczny”, mający na celu wprowadzenie tu wyznaniowego faszyzmu.
Analizowałem publicystykę i postępowanie Szarkeja kiedy był jeszcze groźnym Sarumanem, ale proszę mi nie wierzyć, proszę sięgnąć po jego publicystykę, po „Gazetę Wyborczą” i „Tygodnik Powszechny” z początku lat 90-tych. Sprawdźcie sami. Ktoś mówił, że sprawiedliwość wymaga, by majątek PZPR oddać Polakom, a nie pozostawiać postkomunistom, że jak demokracja, to pluralizm, że media powinny być wolne, a nie jedynie słuszne, że trzeba osądzić popełnione zbrodnie… A Michnik wiedział doskonale, że nie o to wcale temu komuś chodzi – że „najpierw powieszą komunistów, potem tych, którzy protestowali przeciwko wieszaniu komunistów, potem tych, którzy nie dość gorliwie wieszali”… Że domaganie się prawa do tworzenia partii politycznych to tylko wstęp do stworzenia partii faszystowskiej, która wszystkie inne zniszczy. Że w lustracji nie chodzi o żadną sprawiedliwość ani prawdę, tylko o powrót do praktyk stalinizmu, że kto domaga się pluralizmu w mediach, naprawdę chce głosić w nich nienawiść, antysemityzm i totalitaryzm, a postulat poszanowania wartości chrześcijańskich to tylko wstęp do dyktatury rodzimych ajatollahów…
Tak, proszę poczytać i porównać. I ja, choć uchodzę za specjalistę od Michnika, do dzisiaj nie wiem, czy on to wszystko głosił cynicznie, by nakręcić, shisteryzować salony i porwać je w tej histerii do niszczenia demokracji i wolności słowa w zarodku – czy też sam był histerią powodowany, naprawdę wierzył, że jeśli choć na jotę zejdziemy ze ścieżki „historycznego kompromisu sił reformatorskich z obu stron historycznego podziału”, to zaraz wybuchnie tu wojna domowa jak w Bośni i nastanie irańskie „państwo wyznaniowe”?
I tak samo nie wiem, na ile o kolejnym „groźnym dla Polski projekcie politycznym”, jaki przenikliwie dostrzegł za kilkoma książkami, głosi luksemburgizm cynicznie, dla shisteryzowania przeciwko „prawicy pronazistowskiej” żelaznego prawicowego elektoratu, zniszczenia konkurencji i odebrania autorytetu publicyście, który podziękował uprzejmie za współpracę z „czysto polskim kapitałem”, wybierając ten „wiadomo jaki”, ale nie narzucający partyjnych, a właściwie frakcyjnej podległości. A na ile po prostu tak się chłopcy własną histerią nakręcili, że w nią popadli do samego spodu, i święcie wierzą, że wobec współczesnych Krońskich, dokonujących tu kreciej roboty dla Moskwy i Berlina, nie można okazać żadnych burżuazyjnych skrupułów, trzeba ich niszczyć każdym możliwym sposobem, zgnoić jako zdrajców, wrogów Polski, chrześcijaństwa, wszystkiego, na czym polskość się opiera, a choćby i jako odrażających gwałcicieli, jak się okazja nadarzy. I nie ma kłamstwa ani świństwa, które by nie było w tej sytuacji usprawiedliwione!
Ja naprawdę nie obrażam, ja diagnozuję. Piszę o ludziach, którym Michnik zaimponował skutecznością i zapragnęli być prawicowymi anty-michnikami. To stary mechanizm, tak samo było z narodowymi radykałami przed wojną, którzy starych endeków odrzucili jako nieskutecznych, pełnych skrupułów marudów, bo uznali, że trzeba tak jak piłsudczycy – walić w mordę, zamykać, łamać przemocą i cenzurować. Tyle, że, tak wyszło, zamiast bić Rydza i Becka, zwrócić się musieli najpierw (i na tym się skończyło) przeciwko innym narodowcom. Pisowski luksemburgizm wyrósł z podobnej szczeniackiej niecierpliwości, że gdy „przemysł pogardy” miażdży wszystko, manipuluje i szarpie emocjami, to nie ma co słuchać nudzenia Lisickiego o standardach, zawodowej etyce, bezstronności i zdystansowaniu wobec partii. To „odważna młoda Polska” musi robić to samo, co robił Michnik i co przyniosło sukces „onym”…
No i tak się wrogiem inspirując i demoralizując, się od niego zarazili. Propagandowy przekaźnik nasiąkł przekazem, histeria doprowadziła się do histerii sama. Ja naprawdę nie obrażam, ja diagnozuje, bo raz już to zjawisko obserwowałem i nawet jeśli słabo je rozumiem, to znam dobrze.
Zresztą – oceńcie Państwo sami.