Wojna na Ukrainie trwa już – w obecnej fazie – 31 miesięcy. W tym czasie polska wrażliwość w sprawie Ukrainy, a także zagrażających nam skutków konfliktu przeszła różne fazy. Jedna tendencja nie ulega wątpliwości: nastąpiło znieczulenie na detale, a w dużej mierze – zniechęcenie do zajmowania się wojną. Jej obraz jest przez Polaków odbierany z coraz mniejszą liczbą szczegółów, a rosnące napięcie wokół obecności w Polsce ukraińskich uchodźców sprzyja skupianiu uwagi właśnie na tych kwestiach. Sama wojna schodzi na dalszy plan. Tymczasem aspekt strategicznych zagrożeń, które dla Polski wynikają ze zmagań Ukrainy z Rosją, bynajmniej nie zniknął. Jest wręcz przeciwnie: staje się niepokojąco istotny.
Tu musimy się cofnąć w czasie i sięgnąć do tego, na co część publicystów „Do Rzeczy”, w tym autor tego artykułu, wskazywała jeszcze w 2022 r. Jednym z istotnych wątków było stwierdzenie, że przedłużająca się wojna oznacza coraz większą liczbę możliwości niekontrolowanej – lub nawet kontrolowanej – eskalacji, która może mieć dla Polski dramatyczne skutki. To ostrzeżenie nie straciło na aktualności – nawet odwrotnie. Im dłużej bowiem trwa konflikt, tym większa jest możliwość, że coś pójdzie nie tak, choćby przez przypadek.
Druga, powiązana ściśle z pierwszą kwestia to czynnik atomowy. Wskazywaliśmy, że wiele porównań z sytuacjami z przeszłości – w tym szczególnie z okresem przed wybuchem drugiej wojny światowej – nie ma już racji bytu, ponieważ wówczas dostępna była jedynie broń konwencjonalna. Tymczasem to broń niekonwencjonalna w latach zimnej wojny, za sprawą koncepcji MAD (Mutually Assured Destruction – wzajemnie zapewnione zniszczenie), powstrzymywała obie strony rywalizacji od podjęcia zbyt daleko idących kroków. Problem w tym, że ten właśnie czynnik równowagi został właściwie od początku konfliktu na Ukrainie zakwestionowany przez wojowniczo nastawionych polskich polityków, a następnie przez znaczną część przywódców Zachodu. Zaczęło się systematyczne kwestionowanie istnienia tzw. czerwonych linii, aż do pojawiającego się coraz częściej stwierdzenia, że właściwie żadnych takich linii nie ma.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.