MACIEJ PIECZYŃSKI: „Dziki Zachód dawno przestał być dziki, ale mieszkańcy prerii wciąż o tym zapominają” – pisze pan w książce „Wyspa na prerii”. Czy na swoim rancho w Arizonie czuje się pan jak bohater westernu?
WOJCIECH CEJROWSKI: Jak bohater nie, ale jak uczestnik owszem.
W atmosferze westernu kluczowe jest słowo DALEKO. W westernach władza państwowa jest daleko, podatki są daleko, a nawet daleeeeeko, wszystko jest na tyle daleko, że rzeczy uciążliwe nie doskwierają, a o pozostałe trzeba się starać samodzielnie, bo nikt tam nie podaje na tacy programów takich jak „500+”.
Atmosfera westernu oznacza: „Radź sobie, człowieku, sam, a my ci nie będziemy przeszkadzać”. Mnie to odpowiada, ale większości Polaków pewnie byłoby trudno tak żyć. Komunizm nas uzależnił od urzędników. Przyzwyczailiśmy się, że na wszystko trzeba uzyskiwać zezwolenia i nikt już nawet tego nie kwestionuje. To siedzi głęboko w głowach, w mentalności kilku pokoleń Polaków. Nie jesteśmy wolnymi ludźmi.
Kiedy chciałem na swoim rancho wyciąć drzewo, pojechałem pytać sąsiada, czy mi wolno. A on patrzył na mnie jak na głupka i nie rozumiał, o co pytam: „Piłę masz?”. „Mam”. „No to wytnij se to drzewo”. „Ale czy mi wolno?” – dopytywałem. „A kto ci zabroni???” – sąsiad zupełnie nie rozumiał. „No nie wiem, może jakiś urząd przysoli mi karę za nielegalną wycinkę...”. „Ale jaki urząd?! Przecież nie mieszkasz na gruntach federalnych, tylko na własnej ziemi”.
I tak żeśmy gadali dobry kwadrans, zanim zrozumiał. A kiedy już zrozumiał, to spytał mnie, czy w Polsce strzelamy do urzędników. Bo on by strzelał, gdyby jakiś nadzór przyszedł mu się wtrącać w wycinkę JEGO drzew, na JEGO ranchu. (...)