Witamy COVID-22

Dodano: 
Test na koronawirusa, zdjęcie ilustracyjne
Test na koronawirusa, zdjęcie ilustracyjne Źródło:PAP/EPA / DANIEL POCKETT
Jerzy Karwelis II Alarmują zewsząd. Idzie. Nowa choroba. Nie jakiś tam wariant, ale COVID-22.

Niejaki Zapatero z Madrytu ukuł nową nazwę – C-22 – i się przyjęło. Teraz już wszyscy powtarzają: i minister Niedzielski straszy wzrostem na jesieni, i premier też coś dał od siebie (do niego wrócimy na końcu), zapomniane sławy sanitarystyczne wypełzły spod kamienia i alarmują, że „uwaga, nadchodzi!”. Zamilkł jakoś PAN, do tej pory w szpicy straszenia (to ten od jedzenia w milczeniu w szkole), ale trudno się dziwić, jak się prorokowało w lutym setki tysięcy zakażeń i zgonów i nic nie wyszło, to teraz chyba trzeba poczekać na rozwój wypadków. C-22,

Czyli co to takiego?

O co chodzi z tym C-22? Objawy porażające – omdlenia, niedociśnienie, kaszel, gorączka, ból mięśni, ból głowy. W sumie warianty BA.4 i BA.5 niesławnego omikrona. Szybka transmisja, pomijalne skutki. Czemu się więc bać? Ano temu, że – jak uważają powyżsi koryfeusze – może to i wariant lżejszy, ale rozprzestrzenia się kilkukrotnie szybciej i jak będziemy mieli zakażonych z 10 razy więcej niż do tej pory, to i tak nas zaleje fala w szpitalach, które znowu (?) nie wytrzymają. Taka to opowieść. Do tego dochodzą zatrważające dane z innych krajów. We Francji i w Niemczech po kilkaset tysięcy zakażonych dziennie. W Izraelu osmotyczne przejście z fali szóstej na siódmą. W Berlinie rząd się zbiera, by uradzić, jakie środki przygotować na jesień i jak będzie z lockdownami. EMA, czyli europejski zarząd, w tym wypadku pandemii, mówi już, że w większości europejskich krajów nadchodzi fala numer siedem. No i tu mamy kłopot, bo Polska wygląda przy tym jak tarantula na torcie. U nich po kilkaset tysięcy zakażeń dziennie – u nas ok. 500. Skąd takie cuda? To dość proste. Tam chłopaki się testują, ile wlezie. A u nas – nie. Chodzi więc o termometr, którego stłuczenie powoduje brak (mierzonej) gorączki. U nas jest tak od marca, po szaleństwie – kiedy mieliśmy się testować z ulicy w każdej aptece, na życzenie – przyszły opamiętanie i kompletne odejście od testozy. Widać na wykresach zakażeń, że tylko to spowodowało gwałtowny spadek, a w szaleństwie testowania szliśmy na pionowe wzrosty. A jak miało być, skoro wszyscy mówili, że omikron się szybko roznosi z małymi skutkami zdrowotnymi? To także skutkuje covidowymi zgonami. W covidowo rozwiniętych krajach testują jak dotąd, to znaczy, że testują na wjeździe do szpitala i triażują chorych: pozytywni lądują na covidowej umieralni bez specjalistycznej opieki na schorzenia, na które chorowali i prawdopodobnie zemrą. Negatywni byli leczeni specjalistycznie. Ale ci ze zgonami, jeśli mieli pozytywny wynik, są u testujących zaliczani do śmierci covidowych. U nas odstąpiono od tego i… hospitalizowanych pacjentów covidowych ubyło skokowo, to samo ze zgonami covidowymi, których co drugi dzień mamy zero. Zmarłych pacjentów nie bada się, czy mieli COVID, a jak się ich nie badało na bramce, to nie można było zaznaczyć, że na niego umarli. Tak to testy robią różnicę – tam po kilkaset tysięcy dziennie, u nas po kilkaset i nie ma żadnej fali. A tam jest, co dowodzi od dawna lansowanej przeze mnie tezy, że fale są wywoływane falami testów, nie wirusa. Tertium non datur.

Cały artykuł dostępny jest w 29/2022 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także