nr 50.: kto się boi Kaczyńskiego

nr 50.: kto się boi Kaczyńskiego

Dodano:   /  Zmieniono: 
 
Podpalanie Polski! Zamach na demokrację! Budzenie demonów! Destabilizacja kraju! Rokosz! Kryterium uliczne! Niszczenie państwa! – wszystkie te i wiele innych, koniecznie na najwyższym diapazonie oburzenia i grozy, wykrzykników to reakcja na… wezwanie do manifestacji ze strony prezesa partii opozycyjnej w Polsce. Wydawałoby się najbardziej demokratyczne działanie, jakie można sobie wyobrazić. O co więc chodzi? W najnowszym wydaniu tygodnika „Do Rzeczy” – kto się boi Kaczyńskiego.

Ponadto w nowym „Do Rzeczy” o tym, czy Andrzej Duda ma szansę za pół roku wygrać wybory prezydenckie, czy PSL zmanipulowało wyniki wyborów, skąd się wziął samorządowy sukces ludowców i czy bohaterowie afery madryckiej wrócą do PiS.

W III RP sens pojęć został odwrócony. Rzecznicy demokracji nazywani są jej wrogami, a obrońcy oligarchii występują pod szyldem prawdziwych demokratów – pisze na łamach „Do Rzeczy” Bronisław Wildstein. O co chodzi? O rzecz zasadniczą: coraz dalej idące ograniczanie demokracji i wolności w III RP. We współczesnym świecie prawie wszystkie rządy odwołują się do woli ludu i najczęściej nazywają się demokracjami. Same deklaracje tego typu nie są i nigdy nie były wystarczające. Musi istnieć możliwość odsunięcia rządzącej ekipy, a więc zdobycia władzy przez realną opozycję. W III RP mamy z tym poważny kłopot, który nasila się od siedmiu lat. Oligarchiczne ośrodki kontrolujące całość życia w Polsce wezwały wręcz do stworzenia „sanitarnego kordonu” wokół opozycji, czyli PiS. Jest to deklaracja jawnie antydemokratyczna, w której bez ogródek wzywa się do uniemożliwienia wymiany władzy – podkreśla publicysta „Do Rzeczy”. I dodaje, że formuła „kordonu sanitarnego” jest tu znacząca. Propagandowa strategia zrównania konkurentów politycznych z rozsadnikami choroby stosowana była przez totalitarne ugrupowania w rodzaju nazistów czy komunistów. I miała swoje realne konsekwencje. Z chorobotwórczymi wirusami nie prowadzi się polityki, należy je wytępić – przypomina. W jego opinii, ta zimna wojna domowa służy zniszczeniu opozycji – aktualnie PiS – a w konsekwencji demokracji. Czy to się uda?

Główne media, a zwłaszcza telewizje o największym zasięgu, nie pełnią kontrolnej, służebnej wobec obywateli funkcji. Są częścią obozu władzy i jego zbrojnym ramieniem – ocenia z kolei na łamach „Do Rzeczy” Krzysztof Czabański. Jego zdaniem, następuje zmierzch polskiej postpolityki w lekkiej i przyjemnej wersji „ciepłej wody w kranie”. PR władzy nabiera cech brutalnej propagandy i staje się ważną częścią państwa policyjnego, w jakie zmienia się III RP. Korupcja i prywata rządzących już dawno wzięły górę nad interesem państwowym (…) Wszystko to tworzy sytuację bardzo groźną dla naszej przyszłości – pisze Czabański. Cały komentarz – na łamach „Do Rzeczy”.

Na łamach „Do Rzeczy” również o zaletach i wadach kandydata Prawa i Sprawiedliwości na prezydenta. Andrzej Duda – spadkobierca Lecha Kaczyńskiego - to antyteza Bronisława Komorowskiego. To główny przekaz planowanej kampanii PiS. Duda ma jednak nie tylko liczne atuty, lecz także zasadniczą wadę: Polacy go nie znają. Przez najbliższe pięć miesięcy – mają poznać. Tak przynajmniej twierdzą politycy PiS. W kwestii tego, że Andrzej Duda to kandydat najlepszy z możliwych, panuje w partii zaskakująca zgoda. Rozmówcy „Do Rzeczy” przywołują przykłady z Wrocławia, gdzie Mirosława Stachowiak-Różecka nieznacznie tylko przegrała z Rafałem Dutkiewiczem, i Warszawy, gdzie Jacek Sasin wszedł do drugiej tury i zdobył niezły wynik. Do wyborów prezydenckich zostało pół roku. W PiS przekonują, że przy dobrej kampanii to wystarczy. No właśnie, tylko jak ta kampania będzie wyglądać? O tym w najnowszym „Do Rzeczy” pisze Kamila Baranowska.

Wybory prezydenckie bywały w Polsce zwiastunem, a nawet główną przyczyną głębokich przetasowań na scenie politycznej. Tak było w 2000 r., gdy klęska Mariana Krzaklewskiego przypieczętowała upadek AWS, a sukces Aleksandra Kwaśniewskiego zapowiadał zwycięstwo wyborcze SLD rok później. Po następnych pięciu latach starcie Lecha Kaczyńskiego z Donaldem Tuskiem zapoczątkowało trwającą po dziś dzień dominację PO oraz PiS na scenie politycznej – przypomina z kolei Antoni Dudek. Pojedynek Jarosława Kaczyńskiego z Bronisławem Komorowskim w 2010 r. był już tylko kolejną bitwą w tej samej wojnie. Czy w przyszłym roku będzie podobnie? W świetle zarówno obecnych sondaży, jak i ocen zdecydowanej większości obserwatorów wyraźnym faworytem w tym starciu jest urzędujący prezydent. Czy to znaczy, że Andrzej Duda stoi na definitywnie przegranej pozycji? Więcej – w nowym „Do Rzeczy”.

Na łamach „Do Rzeczy” także rozmowa z liderem PSL, Januszem Piechocińskim. Jego zdaniem, Jarosław Kaczyński, próbując przykryć swoją kolejną, ósmą już klęskę w wyborach, próbuje budować państwo alternatywne. Dla mnie stan napięcia między PO a PiS, słabość SLD, a także harce pana posła Wiplera i wyskoki hofmanopodobnych spowodowały, że na osi wiarygodności polityk znalazł się bardzo nisko. Ludzie dobrze wiedzieli, na kogo głosować w wyborach na prezydenta, wójta czy burmistrza, w miarę dobrze wiedzieli, na kogo oddać głos w wyborach do powiatu, a w największym stopniu byli zdystansowani wobec listy wojewódzkiej – mówi Piechociński. I podkreśla, że zarzuty jakby PSL zmanipulowało wybory są obraźliwe. Owszem - była katastrofa, nie tylko prestiżowa, Państwowej Komisji Wyborczej. Ta katastrofa polegała jednak na źle przygotowanym programie informatycznym – podkreśla wicepremier.

A Piotr Semka komentuje, że sekret sukcesu PSL ma dwa źródła: bezideowość i brak nadmiernych ambicji. Od Janiny Paradowskiej do Cezara Michalskiego – legion obrońców III RP nie może się nachwalić Polskiego Stronnictwa Ludowego i jego ostatnich, wyjątkowo dobrych rezultatów. (…) Zazwyczaj traktowani jako partia drugiego szeregu ludowcy są teraz obsypywani przez salon komplementami. Ich lider pławi się w tej nagłej popularności i grzmi: „PSL weszło do I ligi. Nie damy się z niej wypchnąć” – pisze Semka w nowym „Do Rzeczy”. Jego zdaniem, zachwyt salonu nad PSL przypomina łaskawość dobrze urodzonych dam z hacjend gdzieś w Ameryce Południowej, mniej więcej w XIX w. wobec dzielnych Metysów, którzy uratowali władzę białych w czasie buntu Indian. Cały komentarz Piotra Semki – w najnowszym „Do Rzeczy”.

W „Do Rzeczy” również o tym, że wyrzuceni po aferze madryckiej posłowie PiS chcą walczyć o przywrócenie praw członków partii. Mają przedstawić dokumenty, które – jak twierdzą – udowodnią, że cała sprawa to wynik manipulacji Radosława Sikorskiego. Nie damy się politycznie załatwić negatywnym bohaterom afery taśmowej, takim jak Sikorski – mówi „Do Rzeczy” Adam Hofman. Wtóruje mu Mariusz Antoni Kamiński. Dokonano na nas linczu medialnego. Staliśmy się celem ataku. Padło wiele absurdalnych zarzutów – twierdzi. Teraz Hofman i jego stronnicy próbują wrócić do gry. Ich kluczowym argumentem ma być to, że z formalnego i prawnego punktu widzenia wyjazdu do Madrytu za pieniądze Sejmu nie było. Informatorzy „Do Rzeczy” zdradzają też, że hofmanowcy będą próbowali odeprzeć zarzut, jakoby próbowali wyłudzić czy też wyłudzili z Sejmu pieniądze na „rozliczenie kilometrówki”. Mają przekonywać, że nie brali „kilometrówki”, ale ryczałt samochodowy. Czy bohaterowie afery madryckiej mają szanse na powrót do PiS? Więcej – w nowym „Do Rzeczy”.

Nowy numer „Do Rzeczy” w sprzedaży od poniedziałku, 8 grudnia 2014. E-wydanie będzie dostępne u dystrybutorów prasy elektronicznej już w niedzielę o 20.00.

Całość recenzji dostępna jest w 50/2014 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także