"Po stronie nie-PiS-owskiej trwa niewątpliwie powyborcza trauma. To zrozumiałe po porażce” – napisał w swoim niedawnym wstępniaku w tygodniku „Newsweek” Tomasz Lis.
Nie wiadomo, kogo konkretnie miał na myśli, pisząc o „stronie nie-PiS-owskiej” – czy polityków przegranej Platformy, odchodzącą z Sejmu lewicę, czy środowiska sympatyzujące z dotychczasową władzą. A może po prostu samego siebie? Patrząc na powyborcze reakcje, największe dramaty zdają się przeżywać nie Ewa Kopacz i jej partyjni koledzy, którzy zajmują się dziś porządkowaniem własnego podwórka, lecz ci, którzy wspierali rząd na zupełnie innym odcinku – medialnym.
„Jeśli ktoś jest ciekaw, jak może wyglądać Polska pod rządami Kaczyńskiego i Macierewicza, to niech spojrzy na Rosję rządzoną przez Putina” – grzmiał Adam Michnik, redaktor naczelny „Gazety Wyborczej”, tydzień przed wyborami parlamentarnymi.
Po ogłoszeniu wyniku wyborów i zwycięstwa PiS podsumował zaś, że to oczywista zmiana na gorsze. Kiedy „Wyborcza” otrząsnęła się z pierwszego powyborczego szoku, rozpoczęła swoją walkę z rządem PiS, choć ten jeszcze nie zdążył się uformować. 500 zł na dziecko zrujnuje budżety gmin i państwa, wyższa kwota wolna od podatku spycha w biedę, wszyscy protestują przeciwko likwidacji gimnazjów – to można było przeczytać na pierwszej stronie „Wyborczej” w ostatnim tygodniu. Emocje „Wyborczej” można tłumaczyć na różne sposoby – niechęć do prawicy ma
tu długą historię. Jednak oprócz pobudek polityczno-ideologicznych są także inne, bardziej pragmatyczne. W dużej mierze chodzi po prostu o pieniądze.
fot. Włodzimierz Wasyluk