Czy historia zawsze ma znaczenie? Czy nie ma przykładów bezsensownych wojen, starć, których wynik z góry jest przesądzony, ofiar w pełnym tego słowa znaczeniu niepotrzebnych? Kiedyś pisał o tym Milan Kundera. W „Nieznośnej lekkości bytu” przywołał przykład wojny stoczonej przez dwa murzyńskie plemiona w odległej przeszłości. Tę metaforę, obawiam się, doskonale można wykorzystać przy opisie obecnych konfliktów w Syrii i Egipcie. Tyle tylko, że krwi poleje się znacznie więcej. Wynik jednak z góry zdaje się przesądzony. Ile bowiem by jeszcze nie zginęło ludzi, łatwo przewidzieć, że oba te państwa będą wojskowymi, autorytarnymi dyktaturami i że, niestety, jest to jedyna forma ustrojowa, która będzie trwać w nich przez najbliższe lata.
Nie ulega dziś wątpliwości, że Zachód popełnił błąd, wspierając arabską wiosnę ludów, i że jedyna sensowna polityka powinna polegać wówczas na wspieraniu arabskich reżimów, których rządy zapewniały stabilność polityczną i względny wzrost dobrobytu w regionie. Wiara w to, że wszędzie da się zaszczepić demokrację, okazała się chybiona. Gorzej. To właśnie ta wiara przyczyniła się do nieodpowiedzialnego wspierania przemian. Efektem musiał być dzisiejszy chaos. Państwa zachodnie nie nauczyły się niczego z lekcji algierskiej. Ideologia demokratyczna wygrała z chłodną kalkulacją.
Szczególnie wyraźnie widać to w Egipcie. Było czymś pewnym, że zgoda na powszechne wybory musi doprowadzić do zwycięstwa Bractwa Muzułmańskiego. Na kogo innego mieli oddać głos ludzie biedni, rozczarowani, sfrustrowani? Można też było przewidzieć, że dojście do władzy islamistów bardzo szybko pogłębi napięcie społeczne. Nie tylko dlatego, że obalony przez wojsko prezydent Mursi był nieudolny; znacznie ważniejsze było to, że nie miał ani dość środków, ani pomocy zagranicznej, żeby zaspokoić oczekiwania swoich zwolenników. Prędzej czy później musiało dojść do konfrontacji demokratycznej, lecz muzułmańskiej władzy ze świecką, czerpiącą pieniądze i siłę od USA armią. I można było przewidzieć, że taka konfrontacja doprowadzi do licznych ofiar oraz zachwiania gospodarczych podstaw państwa.
W istocie kraje zachodnie stoją przed alternatywą: albo oświecony reżim wojskowy, albo demokracja i władza islamistów. Przekonanie, że istnieje trzecia droga, że można wyobrazić sobie sprawnie działającą islamską demokrację, gdzie szanuje się powszechnie prawa inaczej myślących, to mrzonki. Taką samą mrzonką jest wiara w to, że zachodnia interwencja wojskowa poprawi znacząco sytuację w Syrii. Być może doprowadzi do upadku krwawego reżimu. Tylko co w zamian? Ustanowiony przez USA nowy rząd będzie niestabilny i słaby. Jedyną jego zaletą stanie się to, że wobec przeciwników nie będzie stosował broni chemicznej. Tylko czy to wystarczy, żeby uzasadnić interwencję? Prowadzenie polityki w oparciu o utopie, o przekonanie, że niezależnie od kultury demokracja jest jedynym sprawiedliwym ustrojem, może prowadzić do eskalacji cierpień i wzrostu napięcia.
Szkoda, że zachodni politycy tego nie rozumieją. W efekcie kolejne państwa arabskie albo znajdują się na krawędzi wojny domowej, jak Egipt, albo w niej tkwią po uszy, jak Syria. Niestabilność i niepokój mogą się z nich przenosić dalej. Dawno już pokój w regionie nie znajdował się w takim niebezpieczeństwie.