• Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Średnia klasa

Dodano:   /  Zmieniono: 
Między klasą średnią a biurową klasą średnią różnica jest ta sama, co między demokracją a demokracją ludową

Ze słowem „leming” prorządowe media robią to samo, co swego czasu robiły ze słowem „wykształciuch”: starają się mu nadać zupełnie inne znaczenie i tych, których słowo to miało zawstydzać, nauczyć z bycia lemingami dumy. Rzecz jest o tyle trudniejsza, że w przypadku słowa „wykształciuch” jego właściwe rozumienie wymaga pewnej erudycji. Trzeba wiedzieć, że to tłumaczenie (bodajże jeszcze z wydań podziemnych) sołżenicynowego neologizmu „obrazowanszczina”. Że „obrazowanije” to po rosyjsku dyplom, papier potwierdzający wykształcenie, a więc słowo to w oryginale oznacza ludzi, którzy mają wprawdzie formalne wykształcenie, ale nie mają niczego więcej – ani etosu, ani ogłady, ani osobistej kultury, które czynią inteligenta.

Brakowało tej wiedzy nawet niektórym politykom używającym pojęcia generalnie we właściwym sensie. Ze zdumieniem słuchałem ongi, jak w telewizji ówczesny poseł PiS (dziś już poza tą partią) wywodził „wykształciucha” od „inteligencziestwa”, co akurat było wodą na młyn salonu, bo „inteligienczestwo” to pogardliwa nazwa ukuta przez bolszewików, coś jak nasz „inteligencik”.

Co do leminga, podstawowy desygnat tego słowa jest znany i narzuca tylko jedno, oczywiste skojarzenie. Lemingi to stworzonka nawet dość sympatyczne, ale przysłowiowo wręcz stadne i bezmyślne w naśladowaniu przewodnika stada. Lemingi słyną z tego, że jeśli lemingowi prowadzącemu coś się poprzestawia i wlezie w przepaść, to całe stado, tysiące innych, lezie w tę przepaść za nim, bo po prostu nie mieści im się w malutkich móżdżkach, że można by się zatrzymać albo pójść w innym kierunku niż wszyscy.

Leming w sensie przenośnym oznaczać może więc tylko jedno – bezmyślne uleganie propagandzie. Skojarzenie tego słowa z nowobogactwem, ze snobizmem, którego dokonał w głośnym swego czasu „Alfabecie leminga” Robert Mazurek, było już pewną nadinterpretacją, opartą na tej przesłance, że, istotnie, najbardziej bezmyślni konsumenci propagandowego kitu wywodzą się ze świeżego awansu, zachłyśniętego życiem za dwie spłacane jedna drugą złote karty kredytowe.

Ta nadinterpretacja dała salonowi podstawę do twierdzenia, że „leming” to zawistne określenie przez siermiężnych prawicowców „ludzi sukcesu”, którymi lemingi bardzo się lubią czuć, tym bardziej, im bardziej są zadłużone. Niedawno zaś publicysta Majcherek odkrył nawet, że „lemingi” to pogardzana jakoby przez prawicę klasa średnia. To już zupełny nonsens, bo klasa średnia to z definicji ludzie niezależni materialnie, a to ostatnia rzecz, jaką można powiedzieć o społecznym produkcie wielkiego tuskowego przejadania kredytów, subwencji i pieniędzy z wyprzedaży resztek narodowego majątku. Owszem, ekonomiści czasem nazywają tych ludzi z przekąsem „biurową klasą średnią” − co jest trafne, jeśli do biur zaliczymy też różne korporacje z ich śmieszną hierarchią dziwacznie ponazywanych „egzekutiwów” i swoistą subkulturą, promującą nadkonsumpcję połączoną z całkowitym poddaniem umożliwiającej ją Firmie. Ale ta „biurowa” klasa średnia do normalnej ma się tak, jak przysłowiowe krzesło elektryczne do zwykłego.

Czytaj także