Trudno uwierzyć, by naprawdę chodziło o radykałów. Spotykamy ich przecież we wszystkich możliwych środowiskach partyjnych i po różnych stronach ideologicznego sporu o to, jak reformować świat. Są wśród nich zarówno lewicowcy oraz „lewacy”, jak i liberałowie konserwatywni i „postępowi”. Wszyscy przekonani, że radykalne projekty są gwarancją sukcesu w polityce i debacie publicznej. Kiedy nie tak dawno były premier RP deklarował, że „nie będzie robił polityki”, lecz zadba wyłącznie o „ciepłą wodę w kranie”, był równie radykalnym liberałem jak ci, którzy postulowali masową prywatyzację i wyprzedaż państwowych przedsiębiorstw: stoczni, telekomunikacji, a nawet kolejki na Kasprowy Wierch. Hasło: tylko (!) „wolny rynek i prywatna własność”, podobnie jak postulat „likwidacji polityki gospodarczej państwa” są klasycznym przykładem radykalizmu. Myliliśmy się, sądząc, że radykalizm liberałów uwolni nas od PRL i błędów przeszłości. W praktyce to pod tymi hasłami sprawnie i skutecznie uwłaszczyła się na własności (państwowej – przyp. red.) nomenklatura PRL. „Radykalny liberalizm” kilka razy wygrał wybory w III RP, ponieważ chwalili go i propagowali zarówno postkomuniści, jak i konserwatyści liberalni. Swojego czasu radykalny liberalizm postkomunistów wygrał wybory prezydenckie pod hasłem: „Wybierzmy przyszłość”, bo przeszłość nie jest ważna.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.