W liście, który został opublikowany 10 listopada na łamach „Gazety Wyborczej”, pod którym prof. Dorota Segda wraz z drugą z jego autorek prof. dr hab. Grażyną Borkowską z PAN zbierają podpisy, jest m.in. mowa o realizowanej przez „władzę PiS-owską rewolucji »kulturowej«, fundowanej polskiemu społeczeństwu, którego kształt duchowy i intelektualny ma wyrażać podporządkowanie się Kościołowi katolickiemu i ideom bogoojczyźnianym”. Sygnatariusze sprzeciwiają się też nominacji Przemysława Czarnka na ministra i nawołują do protestu wobec kierunku rządzenia obranego przez władzę. Pod listem podpisało się ponad 500 osób.
Głos sprzeciwu wobec tez zawartych w tym liście zabrała jedna z wykładowczyń krakowskiej Akademii Sztuk Teatralnych, aktorka prof. Agnieszka Mandat.
Poniżej publikujemy treść jej listu:
Szanowni Państwo,
W związku z listem otwartym skierowanym przez Panią Prof. dr hab. Dorotę Segdę Rektora AST i Panią Prof. dr hab. Grażynę Borkowską członka-korespondenta PAN do kobiet reprezentujących środowisko akademickie w Polsce, pragnę podzielić się z Państwem garścią moich luźnych refleksji na ten temat.
Na początek zastanawia twierdzenie autorek listu dotyczące rewolucji kulturowej rzekomo „fundowanej polskiemu społeczeństwu, którego kształt duchowy i intelektualny ma wyrażać podporządkowanie się Kościołowi katolickiemu i ideom bogoojczyźnianym”. Mowa jest też o ksenofobii, zaściankowości i groźbie cofnięcia wolności obywatelskich do wczesnego PRL-u. Tymczasem powyższe epitety wydają się być żywcem wyjęte z czasów wczesnego PRLu,
a rewolucję kulturową w duchu LGBTQ i gender fundują polskiemu społeczeństwu środowiska lewicowo-liberalne.
To ideologia gender próbuje dostać się do szkół i przedszkoli pomimo sprzeciwu rodziców. Czy postulowane przez protestujących usunięcie nauczania religii katolickiej ze szkół ma służyć zrobieniu miejsca do zagnieżdżenia się w szkołach nowej ideologii? Organizowanie w szkołach tak zwanych "Tęczowych piątków" oraz wchodzenie do szkół zewnętrznych seksedukatorów, lub raczej „seksdeprawatorów”, prowadzących zajęcia z dziećmi i młodzieżą, często poza wiedzą i zgodą rodziców, z naruszeniem prawa, jest tego widocznym przejawem. Używany w liście argument o niekonstytucyjności "ideologizacji polskich szkół" należy w pierwszym rzędzie odnieść do agresywnych i sprzecznych z prawem prób przemycania do systemu oświaty elementów ideologii gender. Natomiast nauczanie religii w szkołach podstawowych i średnich ma mocną podstawę prawną zarówno w art. 53 ust. 4 Konstytucji RP, jak i w art. 12 zawartej dnia 28 lipca 1993 umowy międzynarodowej pomiędzy Stolicą Apostolską a Rzecząpospolitą Polską, zwanej konkordatem, ratyfikowanej następnie dnia 23 lutego 1998 r. Konkordat został ratyfikowany
w wykonaniu art. 25 ust. 4 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, zgodnie z treścią którego "Stosunki między Rzecząpospolitą Polską, a Kościołem Katolickim określają umowa międzynarodowa zawarta ze Stolicą Apostolską i ustawy". Należy zwrócić przy tym uwagę na fakt, iż uczestnictwo w lekcjach religii w szkole nie ma charakteru obowiązkowego i jest zależne od woli rodziców, lub pełnoletnich uczniów. W niczym nie narusza zatem praw i swobód obywatelskich. Warto też podkreślić, iż w preambule Konstytucji RP znajduje się odniesienie do Boga i chrześcijańskiego systemu wartości:
KONSTYTUCJA RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ
z dnia 2 kwietnia 1997 r.
PREAMBUŁA
W trosce o byt i przyszłość naszej Ojczyzny,
odzyskawszy w 1989 roku możliwość suwerennego i demokratycznego stanowienia o Jej losie,
my, Naród Polski - wszyscy obywatele Rzeczypospolitej,
zarówno wierzący w Boga
będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna,
jak i nie podzielający tej wiary,
a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł,
równi w prawach i w powinnościach wobec dobra wspólnego - Polski,
wdzięczni naszym przodkom za ich pracę, za walkę o niepodległość okupioną ogromnymi ofiarami, za kulturę zakorzenioną w chrześcijańskim dziedzictwie Narodu i ogólnoludzkich wartościach,
nawiązując do najlepszych tradycji Pierwszej i Drugiej Rzeczypospolitej,
zobowiązani, by przekazać przyszłym pokoleniom wszystko, co cenne z ponad tysiącletniego dorobku,…
W preambule Konstytucji RP mowa jest o "kulturze zakorzenionej w chrześcijańskim dziedzictwie Narodu". Jest to stwierdzenie zgodne z prawdą, gdyż chrześcijański system wartości miał na przestrzeni wielu wieków decydujący wpływ na kształtowanie się polskiego dziedzictwa
i dorobku kulturalnego.
Z kolei art. 25 ust 3 Konstytucji stanowi, iż "Stosunki między państwem a kościołami i innymi związkami wyznaniowymi są kształtowane na zasadach poszanowania ich autonomii oraz wzajemnej niezależności każdego w swoim zakresie, jak również współdziałania dla dobra człowieka i dobra wspólnego." Jest tu zatem mowa zarówno o "wzajemnej niezależności" i "poszanowaniu autonomii", ale także o "współdziałaniu dla dobra człowieka i dobra wspólnego". Konstytucja RP wprowadza w ten sposób model oparty na przyjaznym, a nie wrogim rozdziale Kościoła od państwa.
Abstrahując od stanowiska Kościoła, czy Jana Pawła II na temat wzajemnych relacji fides i ratio, nie można nie zauważyć, iż to właśnie dzięki rozumowi ludzkiemu znajdującemu swoją piękną realizację w rozwijającej się nauce wiemy, że nowe życie ludzkie zaczyna się w momencie poczęcia, kiedy tworzy się genom, w którym zapisane są wszystkie, niepowtarzalne cechy nowego człowieka. Nowego człowieka zależnego od matki, ale nie tożsamego z nią. DNA małego człowieka jest bowiem inne niż DNA matki, nie jest zatem częścią jej ciała, a zupełnie odrębną osobą ludzką. W 21 dniu od poczęcia zaczyna pracować serce dziecka, w pierwszym miesiącu życia prenatalnego tworzą się także jego oczy, zaś w drugim miesiącu ciąży wykształcają się zawiązki kończyn. W szóstym tygodniu ciąży mózg dziecka zaczyna intensywnie pracować. Protestujący zwracają uwagę na cierpienie kobiety, która nosi w sobie niechciane dziecko, które zmuszona jest urodzić, jednak całkowicie pomijają cierpienie dziecka, które wysysa się za pomocą pompy, lub wyłyżeczkowuje rozrywając żywcem, żeby wydobyć go z łona matki, co nazywa się aborcją, a jest w istocie rzeczy zabójstwem dokonanym ze szczególnym okrucieństwem.
Poza tym miarą rozwoju cywilizacji jest opieka nad najsłabszymi, a demokracja daje równe prawa wszystkim, w tym najsłabszym. Natomiast eliminowanie osób najsłabszych i chorych było prawem i praktyką III Rzeszy.
Prawo kobiety do dokonania wyboru nie może stać ponad prawem dziecka do życia. Mamy tu bowiem do czynienia z kolizją dóbr prawem chronionych, gdzie prawo do życia stanowi wartość nadrzędną w stosunku do innych dóbr i jako takie podlega ochronie prawnej w stopniu wyższym, aniżeli pozostałe dobra chronione prawem. Prawną ochronę życia zapewnia Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej, która w artykule 38 stanowi, iż "Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia". Każdemu człowiekowi oznacza, że bez wyjątków. Co do prawa wyboru kobiety to każda kobieta ma prawo do wyboru w momencie podjęcia decyzji o rozpoczęciu współżycia, mając świadomość, iż podjęcie współżycia może skutkować ciążą. Jeśli pomimo tego decyduje się współżycie podjąć to musi liczyć się z konsekwencjami swojego własnego wyboru i z koniecznością wzięcia odpowiedzialności za powstałe tą drogą nowe życie. Chęć uniknięcia odpowiedzialności za swoje własne życiowe wybory nie może odbywać się za cenę dokonanego na dziecku zabójstwa. Należy pamiętać, że argument, jakoby kobieta miała prawo decydować o własnym ciele jest o tyle chybiony, że, jak już była o tym mowa powyżej, w przypadku pojawienia się dziecka nie mamy do czynienia tylko z ciałem kobiety, ale również z rozwijającym się ciałem innego człowieka. Jeżeli zatem mielibyśmy przyjąć, że kobieta ma prawo dokonać wyboru czy zabić człowieka rozwijającego się pod jej sercem czy też nie, to konsekwentnie należałoby przyjąć, że każdy człowiek powinien mieć prawo wyboru czy chce zabić drugiego człowieka czy też nie, czego dalszą konsekwencją winno być uchylenie art. 148 kodeksu karnego.
Aborcja jest też dramatem dla samych kobiet ją dokonujących, gdyż odciska ona głębokie piętno na ich psychice. Po zabiciu dziecka kobieta pozostawiona sama sobie nie może liczyć na pomoc psychologiczną ze strony organizacji proaborcyjnych. Pomoc kobietom z syndromem poaborcyjnym niosą zazwyczaj organizacje chrześcijańskie.
W liście otwartym jest mowa o groźbie”powrotu kobiet do tradycyjnych ról tzn. znoszenia w milczeniu przemocy domowej i ciężaru pielęgnowania dzieci, także tych dotkniętych niepełnosprawnością”. Dalej jest mowa o „ograniczeniu aspiracji zawodowych na rzecz rzekomo świętych obowiązków prokreacyjnych”. Z badań statystycznych Eurostat wynika, że w rzekomo "opresyjnej, ufundowanej na katolickim fundamentalizmie" Polsce mamy najniższy na tle Europy wskaźnik przemocy wobec kobiet. Dla porównania, we współcześnie wrogiej chrześcijańskim wartościom Europie zachodniej wskaźnik ten jest znacznie wyższy. Szczególnie wysoki wskaźnik przemocy wobec kobiet, zwłaszcza tej seksualnej odnotowuje się w krajach skandynawskich i we Francji, zdominowanych przez jawnie wrogi katolicyzmowi i chrześcijaństwu, laicki, a w istocie ateistyczny, liberalno-lewicowy radykalizm, gdzie lansuje się nowy model zachowań społecznych oparty na niczym nieskrępowanej swobodzie seksualnej.
„Ciężar pielęgnowania dzieci” jest dla wielu kobiet najpiękniejszym sensem życia, co nie przeszkadza im spełniać się zawodowo. Sama do nich należę.
Dzieci niechciane można oddać do adopcji parom, które chcą podjąć "ciężar pielęgnowania tych dzieci”. Dziećmi niepełnosprawnymi opiekuje się wiele instytucji, zwłaszcza tak źle w tym liście przedstawianego Kościoła, które prowadzą hospicja, czy domy dla dzieci głęboko upośledzonych.
Idąc dalej, na czym, zdaniem autorek listu, ma polegać „rewolucja kulturowa”, która ma”w sprzeczności z Konstytucją ideologizować polskie szkoły od przedszkola po uniwersytety w duchu doktryny katolickiej i historycznych resentymentów” (nb. termin rodem z epoki stalinowskiej)?
Autorki listu twierdzą, że nauka, uczelnia, powinny być wolne od presji ideologii i religii. Trudno się z tym twierdzeniem nie zgodzić. Student powinien mieć możliwość zapoznania się z różnymi prądami myślowymi i ukształtowania własnego zdania. Dzięki temu mógłby się uczyć myśleć. Tymczasem nasza Uczelnia od jakiegoś czasu zdaje się być opanowana przez jedną „jedynie słuszną” ideologię. Pierwsze tego przejawy można było obserwować już w 2016 roku, kiedy to studenci i pracownicy podczas inauguracji roku akademickiego byli zachęcani do wzięcia udziału w czarnym marszu poprzez wypowiedzi dotyczące naruszania praw kobiet i ustanowienie na czas marszu godzin rektorskich. W bibliotece leżały i leżą gazety wyłącznie lewicowe. W tym roku, w czerwcu na budynku AST wywieszona została tęczowa flaga, czemu towarzyszył komentarz zamieszczony w prasie oraz w sieci: „W AST wszyscy jesteśmy u siebie. Będziemy bronić i wspierać tych, którzy spotkają się z dyskryminacją”. Szanuję osoby homoseksualne, w naszym artystycznym środowisku było i jest ich sporo, pracuję z nimi, lubimy się i szanujemy swoje granice, lecz flaga tęczowa stała się również symbolem profanacji i ataków na moje wartości. Jako katoliczka czuję głęboki ból, kiedy parodiuje się pod tęczową flagą Mszę Świętą, a pod barwami tejże flagi urządza się parodię procesji Bożego Ciała, wkładając w atrapę monstrancji obraz waginy czy wypisuje bluźniercze napisy w rodzaju: „Szkoda, że Maryja nie zrobiła aborcji”. Dlaczego te akty nietolerancji ze strony środowisk LGBT wobec katolików nie doprowadziły władz naszej Uczelni do wyrażenia swojej solidarności z dyskryminowanymi w ten sposób katolikami? Czy mam zatem rozumieć, że dla ludzi tak jak ja myślących nie ma miejsca w AST? Na balkonie naszej Uczelni nigdy nie zawisła flaga z napisem „Bóg, Honor, Ojczyzna”, opisującym wartości, które wyznaję ja i zapewne również niektórzy ze studentów, i pracowników, a które w liście otwartym są nazwane bogoojczyźnianymi (w moim odczuciu pogardliwie). Nie ma zatem podstaw do stwierdzenia, że „wszyscy jesteśmy u siebie”. Obecnie z tego powodu to ja mam podstawy czuć się dyskryminowana. 28 października bieżącego roku studenci dostali godziny rektorskie, żeby mogli iść protestować pomimo, że z uwagi na zagrożenie epidemiologiczne wprowadzono czasowy zakaz zgromadzeń. Jednocześnie z uwagi na stan epidemii zajęcia na AST prowadzone są zdalnie. Jest to rażący brak konsekwencji. Natomiast same protesty przekroczyły granice naszych dotychczasowych kulturowych norm, przechodząc płynnie w najścia na kościoły, zakłócanie Mszy św., dewastację fasad zabytkowych nieraz świątyń, uszkadzanie pomników stanowiących dziedzictwo narodowe, ataki fizyczne na księży i wiernych oraz nieprawdopodobną eskalację agresji i wulgarnego języka. Pani Rektor oznajmiła, iż wyraziła zgodę na godziny rektorskie ponieważ Samorząd Studencki prosił, aby studenci mogli iść na protest. A czy Samorząd Studencki prosił o napisanie listu otwartego „Nawołujemy do protestu”, czy była to inicjatywa Pani Rektor AST? Wyrażając taki pogląd i będąc Rektorem AST dla osób postronnych może to znaczyć że wszyscy na AST podpisują się pod tym sposobem myślenia. A ja stanowczo się temu sprzeciwiam, jak na razie będąc pracownikiem AST. Uważam, że wyższe uczelnie, a w szczególności ich władze, winny pozostawać neutralne politycznie i światopoglądowo, aby dać możliwość swobodnego rozwoju w ramach uczelni rozmaitych postaw i stanowisk tak wśród studentów, jak i wśród kadry profesorskiej.
Czy my, ludzie kultury chcemy świata przejawiającego się w formie dominującej na protestach? Czy tego chcemy uczyć studentów? Skąd ta nienawiść i Chrystofobia? Przecież cywilizacja łacińska wyrosła na fundamencie chrześcijańskiego dziedzictwa. Czy tak mamy rozumieć demokrację, o której mowa jest w liście? W liście nie ma ani słowa o przekraczaniu norm naszej kultury w czasie trwających protestów. Czy zarzut wobec "doktryny katolickiej” oznacza, że jego autorki dopuszczają kradzież, zabójstwo, brak uczciwości, obmowę czy niewierność małżeńską? Czym autorki listu chcą zastąpić uniwersalne wartości przez wieki kształtujące ład społeczny?
Prof. dr hab. Agnieszka Mandat