Leczenie onkologiczne ucierpiało w trakcie epidemii COVID-19. Mniej pacjentów zgłaszało się na badania profilaktyczne, zwłaszcza w pierwszym okresie. Również utrudnienia w dostępie do opieki medycznej, zwłaszcza do lekarzy pierwszego kontaktu, spowodowały, że mniej osób zgłaszało się z podejrzeniem choroby nowotworowej. Do opóźnień w rozpoczynaniu leczenia przyczyniła się też zamiana części szpitali i oddziałów na covidowe. – Apelujemy, by pacjenci, nawet mając skąpe objawy, zgłaszali się do onkologa, nie czekając na koniec pandemii. Możemy im wtedy skuteczniej pomóc – mówił prof. Adam Maciejczyk, prezes Polskiego Towarzystwa Onkologicznego i dyrektor Dolnośląskiego Centrum Onkologii. Podkreślał, że sprawdził się pilotaż Krajowej Sieci Onkologicznej (KSO), która powinna zacząć funkcjonować w całej Polsce. – Tego typu sieciowe rozwiązania funkcjonują od wielu lat w krajach, które mają dobrą opiekę onkologiczną. Trzeba dalej iść tą drogą – zaznaczał. Eksperci podkreślali, że w ostatnim czasie nowe terapie onkologiczne szybciej pojawiają się w refundacji, konieczne są jednak dalsze zmiany.
Rak jajnika: inhibitory PARP dla pacjentek bez mutacji
To jeden z najtrudniejszych w leczeniu nowotworów i pierwszy zabójca kobiet spośród nowotworów ginekologicznych. Z powodu braku badania przesiewowego i charakterystycznych niepokojących objawów, aż w 80 proc. przypadkach jest rozpoznawany w trzecim i czwartym stopniu zaawansowania. Dlatego spośród ok 3700 kobiet, które rocznie zachorowują, ponad 70 proc. umiera w ciągu 5 lat. Przełomem w leczeniu zaawansowanego raka jajnika są inhibitory PARP, które podtrzymują remisję choroby. – Powodują, że komórka nowotworowa nie jest w stanie naprawiać swoich uszkodzeń, wywołanych przez wcześniejsze leczenie. Nie jest w stanie się dzielić, obumiera – tłumaczył prof. Paweł Blecharz, kierownik Kliniki Ginekologii Onkologicznej Narodowego Instytutu Onkologii, oddziału w Krakowie. Od maja 2021 r. w programie lekowym dostępny jest jeden z inhibitorów PARP już w pierwszej linii leczenia. – Bardzo się z tego cieszymy, problem polega tylko na tym, że takie leczenie jest dostępne wyłącznie dla ok. 25-30 proc. chorych mających mutacje w genach BRCA1, 2. Wyniki badań klinicznych innego z inhibitorów PARP wskazują, że korzyści z leczenia zyskują wszystkie pacjentki, także te, które nie mają mutacji.
Na razie Ministerstwo Zdrowia nie zdecydowało się na refundację w tej grupie chorych, mamy nadzieję, że to się zmieni. Chcielibyśmy, żeby tym pacjentkom również umożliwić dostęp do nowoczesnych terapii – zaznaczył prof. Blecharz.
Problemem jest również to, że tylko ok. 30 proc. ma wykonywane badania w kierunku obecności mutacji BRCA1, 2; pozostałe również nie mają szans na włączenie do programu lekowego. Prof. Blecharz podkreślał, że niezbędne jest stworzenie ośrodków kompleksowej diagnostyki i leczenia raka jajnika, gdzie pacjentki byłyby leczone wg najlepszych standardów.
Rak nerki: zmiany w leczeniu pierwszej linii
To również nowotwór zwykle późno diagnozowany, gdyż nie daje wczesnych objawów. Dr Piotr Tomczak z Kliniki Onkologii UM w Poznaniu podkreślał, że aż 1/3 pacjentów już w momencie diagnozy ma odległe zmiany, a pojawiają się one też u znacznej części pacjentów diagnozowanych we wczesnych stadiach. Zaznaczył, że dla wcześniejszego wykrywania ważne byłoby wykonywanie co roku badania USG jamy brzusznej.
Choć jak na razie nie ma szans wyleczenia zaawansowanego raka nerki, to nowe terapie znacznie przedłużają życie pacjentów. Niestety, w Polsce wiele z nich pozostaje niedostępnych. – Program leczenia raka nerki ma już wiele lat, jego ostatnia nowelizacja miała miejsce kilka lat temu, dlatego można wręcz mówić o Europie dwóch standardów – mówił dr Tomczak. Polskie Towarzystwo Onkologii Klinicznej zaproponowało wprowadzenie szeregu zmian do programu, zgodnie ze standardami światowymi. – Zależy nam przede wszystkim na nowelizacji leczenia w pierwszej linii, m.in. możliwości stosowania terapii złożonych z dwóch leków immunokompetentnych. Zastosowanie optymalnego leczenia w pierwszej linii daje najlepszy efekt, jeśli chodzi o czas wolny od progresji choroby i czas całkowitego przeżycia. Naszym zasadniczym postulatem obecnie jest zmiana standardu leczenia w pierwszej linii – mówił dr Tomczak. Dodał, że niezbędne są niezwłoczne działania w kierunku aktualizacji programu, a na pilne zmiany czekają zarówno lekarze, jak pacjenci.
Szpiczak: terapie podskórne i doustne
Prof. Krzysztof Giannopoulos, kierownik Zakładu Hematoonkologii Doświadczalnej UM w Lublinie oraz prof. Dominik Dytfeld z Katedry i Kliniki Hematologii i Chorób Rozrostowych Układu Krwiotwórczego UM w Poznaniu i prezes Polskiego Konsorcjum Szpiczakowego, podkreślili, że w leczeniu szpiczaka plazmocytowego dokonuje się wręcz rewolucja. Ekspertów cieszy fakt, że na majowej liście leków refundowanych znalazły się dwa bardzo oczekiwane nowe schematy terapeutyczne: karfilzomib z deksametazonem oraz schemat trójlekowy z iksazomibem. Podkreślili, że chorzy na szpiczaka są szczególnie zagrożeni ciężkim przebiegiem i zgonem z powodu COVID-19, dlatego – jeśli jest taka możliwość – warto wybierać terapie, które minimalizują konieczność hospitalizacji, zwłaszcza że przynosi to też oszczędności dla systemu ochrony zdrowia.
Prof. Giannopoulos zwrócił uwagę na to, że niektóre leki występują zarówno w formie dożylnej, jak wygodniejszej w stosowaniu podskórnej. Przykładem jest daratumumab. – To przeciwciało przeciw cząsteczce CD38, które działa zarówno na komórki szpiczaka, jak na układ odpornościowy. Lek jest w Polsce dostępny w formie dożylnej – zaznaczył. Czas podawania leku w formie dożylnej to nawet kilkanaście godzin, podczas gdy terapii podskórnej: kilka minut, a ponadto jest ona lepiej tolerowana. – Pacjent może być krócej w szpitalu: to dla niego wygodniejsze, a przy tym oznacza to mniejsze zaangażowanie personelu medycznego, a więc mniejsze koszty. Mam nadzieję, że decyzje refundacyjne uwzględnią zamianę formy podania leku na formę podskórną – mówił prof. Giannopoulos.
Prof. Dominik Dytfeld zwrócił z kolei uwagę na leki immunomodulujące, które są podstawowymi w leczeniu szpiczaka, takie jak lenalidomid i pomalidomid. – To leki doustne, poprawiają więc jakość życia pacjenta, odciążają system ochrony zdrowia. Druga rzecz: są skuteczne, mogą być sosowane na każdym etapie leczenia, można do nich dołączać praktycznie wszystkie inne terapie na każdej linii leczenia, z racji wysokiej skuteczności i dobrego profilu bezpieczeństwa. Są podstawą leczenia szpiczaka – mówił. Zaznaczył, że lenalidomid w 1 linii leczenia jest od lat europejskim standardem, z kolei trójlekowy schemat z pomalidomidem najlepiej zabezpiecza pacjentów po niepowodzeniu leczenia lenalidomidem. – Wydaje się, że dziś największą potrzebą w leczeniu szpiczaka jest dopuszczenie lenolidomidu w pierwszej linii oraz zabezpieczenie pacjentów opornych na lenalidomid. Kombinacja pomalidomidu z bortezomibem i deksametazonem to rekomendowany schemat u chorych z opornością na lenalidomid. To piorytety – podkreślił.
Profilaktyka po przeszczepie
Dla pacjentów m. in. z ostrą białaczką szpikową, ostrą białaczką limfoblastyczną, zespołami mielodysplastycznymi, allogeniczny przeszczep szpiku jest ratowaniem życia, ale też szansą na całkowite wyleczenie. Dr n. med. Kazimierz Hałaburda, kierownik Kliniki Transplantacji Komórek Krwiotwórczych w Instytucie Hematologii i Transfuzjologii w Warszawie, zwracał jednak uwagę, że poważnym zagrożeniem dla chorych po przeszczepie jest reaktywacja wirusa cytomegalii (CMV). – Z transplantacją szpiku łączy się bardzo agresywne leczenie: chcąc wyleczyć pacjenta, najpierw podajemy mu bardzo toksyczną chemioterapię w wysokich dawkach, ewentualnie napromienienie całego ciała. Główną przyczyną niepowodzeń po transplantacji jest nawrót nowotworu, a drugą: zakażenia, m. in. wirusami, z których jednym z najgroźniejszych jest wirus cytomegalii – mówił. Zdrowa osoba może zakażenia nawet nie zauważyć, u chorego po przeszczepie wirus cytomegalii może spowodować ciężkie zapalenie płuc, jelit, a także zniszczenie przeszczepionego szpiku i doprowadzić do zgonu. – Dlatego z taką nadzieją powitaliśmy rejestrację w 2018 r. w Europie letermowiru, leku, który zapobiega reaktywacji zakażenia wirusem cytomegalii. To lek bezpieczny w stosowaniu, gdyż działa wyłącznie na enzym wirusowy – mówił dr Hałaburda, zaznaczając, że transplantolodzy chcieliby go stosować tylko u tych pacjentów, którzy są nosicielami wirusa cytomegalii. – Wyniki badań pokazują, że to bardzo skuteczne leczenie. W naszej klinice mieliśmy siedmiu pacjentów, którym udało się zdobyć pieniądze na takie leczenie dzięki wsparciu różnych fundacji. U żadnego z nich nie doszło do reinfekcji wirusem cytomegalii, konieczności walki o życie i zastosowania toksycznego leczenia, które uszkadza szpik, nerki. Reaktywacja zakażenia może zniweczyć efekt transplantacji, dlatego bardzo nam zależy na tym, by ten nowy lek był dostępny dla pacjentów – mówił dr Hałaburda. Nowe terapie w hematoonkologii, która jest „lokomotywą postępu” to dla chorych nowe szanse na życie.