Jurij Andruchowycz to jeden z najwybitniejszych i najbardziej poważanych – w kraju i za granicą – ukraińskich intelektualistów. Pisarz, poeta, eseista, muzyk. Razem z Andrzejem Stasiukiem napisał dzieło pt. „Moja Europa. Dwa eseje o Europie zwanej Środkową”. Jeszcze przed premierą „Wołynia” odniósł się do filmu, przyznając przy tym, że go nie widział. Polskiemu widzowi mogą przyjść w tym momencie na myśl słowa kaowca z „Rejsu”: „Nie słyszałem piosenki, ale chciałbym powiedzieć o niej kilka słów”. Absurd sytuacji i skojarzenia z totalitarnym myśleniem są oczywiste, dlatego Andruchowycz asekuruje się, tekst swój nazywając nie recenzją, ale „notatkami”. Z czego? Z tego, w jaki sposób jak się zdaje wybitnemu literatowi – Smarzowski przedstawił wydarzenia na Wołyniu. Andruchowycz powołuje się rzy tym na negatywne recenzje. Swoim notatkom, opublikowanym na stronie Zbruc.eu, nadał przy tym wdzięczny tytuł, oddający nie tylko typowy dla ukraińskich recenzentów klucz interpretacyjny, lecz także poziom emocji towarzyszący odbiorowi tematu Wołynia i „Wołynia” nad Dnieprem: „Pojebane pojednanie czy »Niszczywna dykist’ zla«” („Niszczycielska dzikość zła”).
KINO ROZBRATU
Pisarz ironizuje na temat określania Smarzowskiego „polskim Tarantino”, sam porównując reżysera do „późnego Michałkowa”, a więc do prokremlowskiego propagandysty. Andruchowycz oburza się na fakt, że mottem „Wołynia” są słowa: „Kresowian zabito dwa razy, raz siekierami, drugi raz przez przemilczenie”. Przy czym nie odnosi się do treści cytatu, ale do ks. Isakowicza-Zaleskiego, któremu mylnie przypisuje jego autorstwo (w rzeczywistości są to słowa Jana Zaleskiego, ojca duszpasterza, zaangażowanego w kultywowanie pamięci o tragedii na Kresach).
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.