Szkoda Rydzyka dla dwudziestu milionów
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Szkoda Rydzyka dla dwudziestu milionów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Subotnik Ziemkiewicza

Trudno się dziwić antypisowskim mediom, że rzuciły się niczym zwabione krwią piranie na sprawę dwudziestu milionów dla uczelni założonej przez Ojca Rydzyka. Powiem więcej, jeśli sprawa wygląda mniej więcej tak, jak ją przedstawiono, to nawet trudno się z nimi nie zgodzić. Przy oczywistym zastrzeżeniu, że to samo, co dziś wspomniane media słusznie oburza było dla nich OK, kiedy to ich władza watowała publicznymi pieniędzmi lewicowe ideolo i różne pseudonauki w rodzaju „studiów nad gender”. Ale obłuda establishmentu III RP, szczęśliwie już zdychającego, to sprawa zbyt znana by marnować na nią klawiaturogodziny.

Sprawa ma kilka poziomów i najmniej chodzi mi o ten technologiczny, czyli o pokazową lekcję, jak cnotę stracić a rubla nie zarobić. Choć, oczywiście, jeśli liderom PiS-ie dobro partii leży na sercu, to powinni paru nadgorliwym solidnie nakopać za akcję z poselską poprawką do budżetu przenoszącą na WSKM środki z teatrów i hospicjów. Jak już chcecie, misie, robić takie dile, to poproście o korepetycje prezesa Czarzastego. Zresztą nie on jeden wie, jak się załatwia takie sprawy nie zostawiając śladów i nie dając nikomu powodów do oburzenia. Choć, oczywiście, wolałbym, żeby PiS, zamiast się uczyć robić wałki skutecznie, dla odmiany nie robił ich w ogóle – „ale co tam marzyć o tem”, jak mawiał stary Rzecki.

Nie to jednak najważniejsze, że najpierw pan Terlecki wygłupił się składając tę poprawkę, a potem ja wycofując, bo okazało się, że uszczuplenie budżetowej puli dla teatrów nie było uzgodnione z ministrem Glińskim, że potem sam Ojciec Rydzyk publicznie oznajmił, iż o te 20 milionów wcale nie prosił, a potem posypały się w mediach kolejne niusy, że tą czy inna drogą jednak PiS mu je przekaże. Do tych niusów trzeba podchodzić z dystansem, jako że są to – by je tak nazwać przez analogię do klasyfikacji źródeł w badaniach naukowych – „niusy wywołane”.

Mam na myśli praktykę, w której antypisowskie media celują: najpierw GW, TVN czy inne Radio Zet wymyśla bulwersującego niusa, dajmy na to, „PiS chce pomścić zamach w Smoleńsku”, potem idzie na jakąkolwiek konferencję prasową dowolnego pisowskiego ministra, względnie zaprasza go do siebie, i pyta ni w pięć ni w dziewięć, czy w Smoleńsku był zamach. Pisowiec rzadko ma tyle refleksu, co minister Macierewicz, który (niech to będzie wzorem dla innych) zapytany przez bodajże TVN podczas konferencji o obronie przeciwlotniczej o obniżenie przez Standard & Poor’s ratingu polskiego długu odpowiedział, że wedle jego najlepszej wiedzy na obronę przeciwlotniczą nie będzie to miało wpływu. Pisowcy to w większości pogrobowcy dawnej inteligencji, a inteligent z zasady musi mieć coś do powiedzenia na każdy temat, inaczej wstyd – więc zagadnięty o coś, co zupełnie do niego nie należy, minister czy inny aktywista partii rządzącej najpierw się zastrzega, że to nie jego działka, że się nie zna i może się wypowiadać tylko we własnym imieniu, prywatnie, i on osobiście uważa, że nie można hipotezy zamachu wykluczyć.  Dociśnięty, czy gdyby się okazało na pewno, że to był zamach, to wtedy powinna Polska się na Rosji mścić, odpowie, znowu poprzedziwszy to tymi samymi zastrzeżeniami, że jeśli się tak okaże, no to coś wtedy polski rząd będzie musiał z tym zrobić.

To wystarczy – wszystkie łagodzące przekaz zastrzeżenia idą oczywiście do kosza, a na czołówki trafia skrócone do jednego zdania z góry założone zdanie, i łazi po nich przez kilka dni, dopóki inna zaprzyjaźniona redakcja nie wywoła kolejnego niusa pobudzającego antypisowskie emocje swego targetu.

Fakt, że kolejne niusy o 20 milionach uzyskiwane są tą drogą (może poza niusem „Faktu” że „prezes jest wściekły, że Rydzyk jeszcze nie dostał 20 milionów” –  ci swoje sensacje zmyślają zupełnie bezwstydnie i nawet nie chce im się stwarzać pozorów, że je wzięli skądinąd niż z własnej dłoni) nie powinien jednak usprawiedliwiać wiecznie dających się podpuszczać do głupiego paplania pisowców (no oczywiście, który z nich zapytany, czy Rydzyk zasługuje na wsparcie, powie że nie?), a towarzyszące temu paplaniu, przemilczane w cytowaniach zastrzeżenia, że „na takich samych, równych i przejrzystych zasadach” etc. nie rozgrzeszają z samego zamiaru, czy co najmniej gotowości do obdarowania fundacji Lux Veritatis publicznymi pieniędzmi.

Albowiem – niech to zabrzmi wyraźnie – nie powinno się dawać szkole Ojca Rydzyka, ani innym jego przedsięwzięciom medialnym, żadnych publicznych pieniędzy. Ani nikomu innemu, oczywiście.

Nie tylko z powodów, które dla moich stałych czytelników, podzielających konserwatywno-liberalne zapatrywania na role państwa, są oczywiste. Przede wszystkim piszę to z życzliwości dla zasłużonego kapłana i jego, mówiąc charakterystycznym językiem Radia Maryja, „dzieł”.

Spójrzcie proszę na ukochane dziecko establishmentu III RP – „Krytykę Polityczną”. Co to jest? Ośrodek myśli, kuźnia kadr, środowisko kształtujące opinie, wychowujące młode pokolenie? Nie. Po latach zasypywania grantami, dotacjami, pieszczenia nieograniczoną hojnością sponsorów etc. jest to galwanizowana żaba. Wiecie, co mam na myśli – doktor Galvani, zdechły płaz, trochę prądu i efekt poruszania się zimnego truchła jakby było żywe. Absorbuje to-to różne europejskie i – do niedawna przynajmniej – krajowe środki niezwykle sprawnie, produkując znakomite z punktu widzenia księgowości sprawozdania, publikuje, urządza imprezy, posiada lokale i tak dalej. I nic z tego nie wynika, na nikogo, poza samymi uczestnikami procesu, nie wpływa. Nawet w segmencie „loony left” jeśli już pojawia się coś ciekawego, to w „Krytyce Liberalnej” czy środowisku Partii Razem – „Krypa” od dawna nie wygenerowała żądnej godnej uwagi myśli. Bo i po co się starać, skoro kasa jest zapewniona?

Czy naprawdę chcecie, drodzy pisowcy, żeby po waszej kadencji, czy dwóch, tak samo wyglądały przedsięwzięcia związane z „Lux Veritatis” i Radiem Maryja? Bo naprawdę łatwo ten efekt osiągnąć. Wystarczyć zdjąć z nich uciążliwą troskę o przysłowiowe wiązanie końca z końcem, dać to poczucie finansowego bezpieczeństwa, jakie niesie za sobą polityczny patronat, a będziemy mieli dużo piękniejszą niż dziś fasadę, wspaniałe, hojnie sponsorowane nabożeństwa ku czci i dziękczynne, ogólnie – miedź błyszczącą i cymbał grzmiący. Ale za tą fasadą – rutynę, wtórność, zwis i bylejakość.

Ja wiem, ludziom związanym z przedsięwzięciami Ojca Dyrektora na pewno nie jest łatwo. „Posługiwanie” kasy nie przynosi, swego rodzaju monopol, który kiedyś miał Toruń, dawno już nie istnieje, na rynku jest ciasno, szczególnie w jego „prawicowym” segmencie, no i na dodatek, już nie ma tego luzu opozycji, która może walić w rząd ile wlezie, co zawsze się ludziom bardziej podoba, niż wyważanie racji – widać po „Naszym Dzienniku”, jak blednie i chudnie w oczach, a pewnie i innym przedsięwzięciom jest równie trudno. Pokusa, by się teraz odkuć, sięgając po środki, którymi przez lata karmiło się wszelkiego rodzaju lewactwo, jest silna i zrozumiała.

Ale – proszę, wierzcie w mądrość Kościoła, matki naszej (dlaczego się tak mówi, a nie „Kościoła, ojca naszego”? Irytuje mnie to, ale niech tam). Nie przypadkiem jako lekarstwo na swe problemy wymyślił niegdyś Kościół zakony żebracze. Nie on jeden zresztą, podobnie do żebrania zmuszeni są przecież mnisi tybetańscy. Jeśli ludzie cię będą potrzebować – dadzą ci jeść. Jeśli nie dadzą, będziesz się musiał bardziej starać. A jak będziesz miał byt zapewniony, to ci się starać nie będzie chciało, i prędzej czy później się zdegenerujesz.

Domagam się od nowego rządu, żeby obciął zdecydowanie subwencje na „walkę z homofobią”, studia „genderowe” i inne lewackie głupstwa, ale żeby uzyskanych środków broń Boże nie przeznaczał prawem „sprawiedliwości dziejowej” na wspieranie przedsięwzięć prawicowych. One sobie poradzą bez pomocy państwa, skoro radziły sobie mając je przeciwko sobie – może nie wszystkie przetrwają, ale trudno, zdrowa gospodarka wymaga także, by od czasu do czasu ktoś zbankrutował, miejsce ewentualnych przegranych zajmą sprawniejsi od nich i lepiej wyczuwający społeczne potrzeby.

Żyję już wystarczająco długo, by rozumieć, że idealnego wolnego rynku zbudować się nie da – ale jednak można się starać do ideału zbliżyć. Wydatki reklamowe dziwacznych komercyjno-państwowych tworów jakim są spółki Skarbu Państwa trudno poddać rygorom, ale na przykład zasada, iż organom administracji państwowej nie wolno – NIE WOLNO, i już – wykupywać żadnych komunikatów, ogłoszeń ani reklam w mediach powinno zostać wprowadzona natychmiast. Żeby skandaliczne okradanie publicznej kasy w rodzaju pełnostronicowego ogłoszenia urzędu miejskiego w Gdyni (wg cennika „Wyborczej” 120.000 pln) o poszukiwaniu bibliotekarki na jednym z osiedli, czy tej samej kwoty zapłaconej gazecie Michnika za „usługę publikacji artykułu promującego ideę cyfryzacji” nie mogły się za jakiś czas powtórzyć „tym razem dla wsparcia słusznej sprawy”.

Po prostu – nie i już. Kto jest ciekaw urzędowych komunikatów, znajdzie je na stronie internetowej, a brak „kampanii społecznych” w rodzaju „ministerstwo leśnictwa promuje chodzenie do lasu” czy „ministerstwo wywożenia śmieci promuje segregowanie śmieci” tudzież „resort energetyki zachęca do korzystania z prądu”, bądźmy pewni, ani niczemu nie zaszkodzi, ani nikt w ogóle go nie zauważy. Zresztą, jeśli komuś przykład „Krytyki Politycznej” nie wystarcza, niech zobaczy, jak długofalowo wpłynęło nieograniczone zasysanie kasy z urzędów i spółek skarbu państwa także na kondycję wspomnianej „Wyborczej”.

Nie żałuję Ojcu Rydzykowi tych dwudziestu milionów – odwrotnie, żałuję jego dorobku i nie chciałbym, żeby temu wszystkiemu, co zdołał zbudować, państwowe futrowanie zaszkodziło. I dotyczy to nie tylko jego mediów i uczelni (geotermia, zaznaczam, to inna sprawa, wymagająca osobnej dyskusji), dotyczy to wszystkich prawych przedsięwzięć, które nowa władza ma dziś silną pokusę wspierać.

Czytaj także