Nie robię tego zbyt często, ale gdy już zrobię, zalewa mnie krew - od stóp do głów.
Oglądam "Wiadomości" TVP rzadko, bo jako źródło informacji już dawno się zdegenerowały. Zero własnych newsów, nieustanne mielenie tego, co można od rana przeczytać w gazetach i na portalach internetowych, brak jakiejkolwiek analizy politycznej i jeszcze ci przesłodzeni reporterzy, z tym samym Kraśkowym uśmiechem na stałe przyklejonym do twarzy, z tymi samymi gestami, z tymi samymi kretyńskimi komentarzykami w finale każdego materiału. Nie wspominając już o tonach prorządowej wazeliny, wylewającej się z ekranu.
Zawsze miałem poczucie, że uczestniczę w jakiejś hucpie. Wydawało mi się jednak, że nawet hucpa ma swoje granice. Do wczoraj.
W Polsce i na świecie działo się wyjątkowo dużo. Wydawcy powinni być szczęśliwi - jak na sezon ogórkowy, tematów nie brakowało. Ale Kraśko et consortes postanowili raz jeszcze oddać się swojemu ulubionemu zajęciu, czyli katowaniu ludzi "znanymi piosenkami". Dowiedzieliśmy się więc raz jeszcze, że ludzie w Polsce wyrzucają śmieci, i że z powodu nowej ustawy worki ze śmieciami tu i ówdzie zalegają, choć nie dowiemy się, który rząd ową ustawę wprowadził (może rząd Orbana?). Pan Waldek powiedział, że śmierdzi, pani Krystyna ponarzekała, że nie wie, co z czym segregować, ale największym hitem był "pan Marcin", czyli minister środowiska Marcin Korolec, który zaliczył monstrualną wpadkę, bo wrzucił żarówkę nie do tego worka, co trzeba. Wyciągnął mu to "Super Express", którego reporterzy bohatersko zanurkowali w kontenerze przed domem pana ministra, a "Wiadomości" temat pociągnęły. Sugeruję sequel tej fascynującej historii: sprawdźmy jeszcze, co słychać w kanalizacji rodziny Korolców, pobierzmy próbki i wyślijmy do laboratorium - a nuż okaże się, że minister za nasze pieniądze obżera się sushi i pije drogie, francuskie wina! Może sam redaktor Kraśko założy gustowny kombinezon i pokaże młodym adeptom dziennikarstwa, jak się robi krwisty, telewizyjny materiał?
Potem mieliśmy coś o bezrobociu (że rośnie, ale jakoś tak samo, bo oczywiście miłościwie panujący nam rząd nie ma z tym nic wspólnego), mieliśmy reportaż o braciach, cierpiących na zanik mięśni (wzruszający, ale dlaczego trafił akurat do "Wiadomości" - nie pojmuję), a na koniec chyba pięć minut ględzenia o podróży młodych ludzi pociągiem nad morze. No, długo musieli się nad tym głowić, to jest jednak dziennikarska inwencja najwyższych lotów. Przejechać się pociągiem z kamerą i mikrofonem i porozmawiać z ludźmi. Z pasażerami, z konduktorem, a nawet z kelnerem z "Warsu", który pocieszył telewidzów, obwieszczając radośnie: "Wszystkich tutaj żywimy!".
Arcydzieło. Co w drugiej części? Wizyta na stacji benzynowej? Człowiek z obsługi: "Panie, tutaj to wszyscy tankują. Niektórzy nawet do pełna!". Kobieta za ladą: "Niektórzy płacą kartą, niektórzy gotówką". Klient: "Zawsze kupuję hotdoga. Z musztardą i sosem czosnkowym". Reporter: "Benzyna, hotdog, a potem już tylko w drogę. Polacy ruszyli na wakacje!".
O Egipcie było jakieś 30 sekund. Kilka obrazków wepchniętych gdzieś między odpadkami ministra Korolca, a "Warsem". Chociaż należy oddać "Wiadomościom", że nie poprosiły o skomentowanie wydarzeń w Kairze polskich turystów wracających z Hurgady, czy też nieśmiertelnego "Egipcjanina-Mieszkającego-W-Polsce".
Ale prawdziwa perełka dopiero przed nami: oto redaktor Kraśko zaczyna mówić o Edwardzie Snowdenie, uwięzionym na lotnisku w Moskwie. Myślę sobie: aha, czyli teraz będziemy mieli smakowity reportaż o aferze Snowdena, o prezydencie Boliwii, którego samolot został zatrzymany i przeszukany w Wiedniu, o Francji, która zamknęła przed nim swoją przestrzeń powietrzną, o malowniczych protestach boliwijskich indian przed ambasadą francuską w La Paz. Może wypowie się jakiś specjalista od prawa międzynarodowego. Może nawet będzie Jerzy Dziewulski!
Niestety, okazało się, że Snowden był jedynie przygrywką do materiału o czymś zupełnie innym: o lotnisku w Modlinie, które właśnie zostało otwarte, ale żaden samolot z niego nie wystartował, ani na nim nie wylądował. Kolejny gejzer dziennikarskiej pomysłowości: przejechać się na puste lotnisko, pokazać puste stanowiska odpraw i puste korytarze, a potem poprosić o komentarz dwóch anonimowych facetów, którzy się przypadkowo napatoczyli.
Nie uwierzyłbym, gdybym nie zobaczył na własne oczy. Tak wygląda flagowe pasmo informacyjne telewizji publicznej. Tak wygląda program, który dla milionów Polaków jest jedynym źródłem informacji o Polsce i świecie. Dno, dwa metry mułu i "Wiadomości". Zbyt wiele od telewizji publicznej nie oczekuję. Przez 23 i pół godziny na dobę możecie, drodzy koledzy, raczyć nas teleturniejami, kabaretonami i porucznikiem Borewiczem. Macie jednak szansę na to, by choć raz dziennie, przez pół godziny, potraktować telewidza poważnie i opowiedzieć mu coś ciekawego i pouczającego. Zamiast tego - wychowujecie armię idiotów. Źle to się skończy - i dla nich, i dla was.