Prawa ręka Macierewicza, człowiek do zadań specjalnych, najwierniejszy z wiernych – tak bywa określany i każde z tych określeń do Bartłomieja Misiewicza pasuje. Ostatnio doszło jeszcze „złote dziecko PiS”, co nie wróży mu najlepiej. Złote dzieci partii to znane zjawisko – robią błyskotliwe, szybkie kariery, które jeszcze szybciej się kończą. Zwykle z hukiem.
26-letni szef gabinetu politycznego ministra i rzecznik prasowy resortu znalazł się dziś na cenzurowanym. Od kilku tygodni jego nazwisko jest wymieniane jako zły przykład działania nowej władzy, a politycy PiS między sobą narzekają, że mają dość tłumaczenia się „z Misiewicza”.
Najpierw PiS musiał się tłumaczyć ze złotego medalu, który Misiewicz dostał za „zasługi dla obronności kraju”, teraz – z jego nominacji do rad nadzorczych państwowych spółek. Nie wspominając już o tym, że jeszcze niedawno to właśnie PiS zarzucał Platformie zatrudnianie w gabinetach politycznych młodzieży, która zamiast kwalifikacji miała odpowiednie legitymacje partyjne.
W przypadku medalu nie pomogły tłumaczenia PiS, że poprzednik Macierewicza z PO nadawał je np. dziennikarzom, którzy z wojskiem nie mają nic wspólnego. W świat poszła informacja, że rzecznik ministra dostaje medale za nic i że miała być dobra zmiana, a jest zmiana polegająca na tym, że teraz medale dostają swoi. – Ten medal jest dla mnie motywacją do jeszcze cięższej i efektywniejszej pracy na rzecz Polski. A pretekst do ataku tworzą media, właśnie po to, by ośmieszyć i próbować zablokować dobre zmiany, które są nastawione na sprawy polskie, a nie inne – tłumaczy „Do Rzeczy”. (...)
fot. Mariusz Grzelak/REPORTER