Czy Wojciech Jaruzelski mógł zapobiec masakrze w kopalni "Wujek"? Czy zrobił wszystko, aby uratować życie księdzu Popiełuszce? Czy udzielał dysydentom schronienia w swojej willi, gdy uciekali przed pałami zomowców?
A jak zachowywał się w trakcie inwazji Związku Sowieckiego na Afganistan? Czy przestrzegał swoich kremlowskich towarzyszy przed konsekwencjami tej wojny? Czy sprzeciwiał się paleniu całych wiosek?Czy martwił go los afgańskich sierot?
Czy kiedykolwiek powiedział do Leonida Breżniewa czy Michaiła Gorbaczowa: "Towarzyszu sekretarzu, trzeba w końcu zburzyć mur berliński"? Czy kiedykolwiek zasugerował im, że należy wypuścić więźniów politycznych we wszystkich krajach "demokracji ludowej"? Czy proponował zniesienie cenzury?
Czy Tomasz Lis, Katarzyna Wiśniewska i Wojciech Tochman kiedykolwiek zadali takie pytania Wojciechowi Jaruzelskiemu? Nie, ponieważ nie mają na to ani odwagi, ani zwykłej przyzwoitości.
W ich mniemaniu aktem niebywałej śmiałości jest postawienie w jednym szeregu z największymi zbrodniarzami katolickiego duchownego. Oskarżenie go o współudział w ludobójstwie, obsmarowanie ekskrementami, wdeptanie w ziemię, a następnie publicznie ukamienowanie. To ich podnieca, to lubią i umieją. Podoba im się ów słodki dźwięk cmokania, napływający ze wszystkich zakątków salonu, gdy tylko skopią jakiegoś klechę. Są podziwiani za "odkrywanie ciemnych kart" i "walkę z hipokryzją".
Lecz ich odwaga kończy się tam, gdzie kończy się tolerancja Adama Michnika i jego intelektualnych potomków do grzebania we własnych brudach. Gdyby Lis, Wiśniewska i Tochman stawiali niewygodne pytania Jaruzelskiemu, mogliby zostać skarceni paluszkiem. A wówczas jęknęliby wstydliwie i podwinęli swoje ogony, mocno już wystrzępione od zamiatania pod dywan zbrodni i różnych nikczemnych postępków czerwonego bractwa. Nieważne są fakty, niuanse, okoliczności, wątpliwości. Był, czy nie był nuncjuszem. Przebywał w Rwandzie w czasie rzezi, czy nie. Co robił, co mówił - wszystko to furda. Ważne, żeby błoto przylepiło się do sutanny.
Jakie to wszystko wydaje się banalnie proste. Czy w Rwandzie miały miejsce krwawe czystki etniczne? Oczywiście. Czy miejscowy Kościół zachowywał się w tym czasie bez zarzutu? Niestety, nie zawsze. Czy niektórzy księża uczestniczyli w masakrach? Tak. Czy pewien polski duchowny bywał w Rwandzie przed i po wojnie? Tak.
Aha, to znaczy, że jest ludobójcą.
Czy Lesław Maleszka był kapusiem? Tak. Czy przyczynił się do śmierci Staszka Pyjasa? Tak. Czy pracował w "Gazecie Wyborczej"? Niewątpliwie. Czy redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" uznaje Wojciecha Jaruzelskiego za patriotę? Jak najbardziej. Czy Wojciech Jaruzelski był wysokim urzędnikiem państwowym, gdy zginął Staszek Pyjas? Tak mówi jego biografia. Czy zatem....?
Jakie to banalnie proste, nieprawdaż?
"Arcybiskup Hoser był przedstawicielem Watykanu w Rwandzie, gdzie maczetami zamordowano tam ponad milion ludzi. Wtedy Hoser milczał, słowa nie powiedział, odwagi mu zabrakło. Teraz Hoser jest twardy, twardo broni doktryny, która najwyraźniej naruszana nie była, gdy każdego dnia mordowano kilkadziesiąt tysięcy ludzi" - napisał na swoim blogu Tomasz Lis, który najwyraźniej wierzy także w to, iż Pius XII był zaciekłym antysemitą i 70 lat temu wspólnie z Hitlerem wysyłał Żydów do komór gazowych. Ten mit, długo i uparcie wtłaczany do głów Europejczyków, już dawno zdechł, trudno już dziś przy pomocy Pacellego atakować Kościół, chyba że ktoś bardzo chce się narazić na śmieszność.
Ale zawsze można przecież wymyślić nowy mit, lokalny, na potrzeby własnego podwórka: mit polskiego arcybiskupa, który biegał z maczetą po rwandyjskim buszu i odcinał głowy noworodkom.
Bardzo brzydko to wszystko pachnie. Bardzo. Nie zdziwię się, jeśli już niedługo w polskich księgarniach pojawią się sensacyjne w treści i kompromitujące Kościół "Protokoły Mędrców Watykanu". "Gazeta Wyborcza" zapewne z rozkoszą wydrukuje je w odcinkach, a TOK FM zaprosi Tadeusza Bartosia, by przeczytał fragmenty na antenie radia.
Panie i panowie, ćwiczcie dalej. Uprzedzam jednak: by zniszczyć Kościół, trzeba się sprzymierzyć z Belzebubem. A Belzebub jest dość wybredny, gdy chodzi o dobieranie sobie sojuszników. Co sobie wpiszecie w CV? "Broniliśmy komunistycznych oprawców"? Za słabe. "Oskarżaliśmy papieża o współpracę z argentyńską juntą"? Takie sobie. Może więc: "Jesteśmy małymi pieskami, ale potrafimy głośno warczeć"?