W kolejnym odcinku magazynu katolickiego "Wierzę" dziennikarz nawiązał do 50. rocznicy wprowadzenia Novus Ordo Missae, czyli nowych obrzędów mszy św. w Kościele katolickim.
– To, co się stało w 1969 r., było domknięciem szeregu zmian, które dokonały się już wcześniej. W ramach tych zmian coraz szerzej wprowadzano do mszy np. języki narodowe, ograniczano niektóre modlitwy, a księdza odwrócono twarzą do ludu – tłumaczył.
– Zgodnie z nauką Kościoła msza, w której człowiek uczestniczy, nie jest tylko jakimś ziemskim przedstawieniem, tylko odbiciem ofiary niebiańskiej, która ma miejsce wyżej. Msza to moment, w którym oddaje się chwałę Bogu – swoim skupieniem, duszą. To, że dzisiaj wierni podczas mszy mówią, śpiewają albo klaszczą, jest do tego zupełnie niepotrzebne – ocenił Lisicki.
W Polsce inaczej
Dziennikarz zwrócił uwagę, że rezygnacja z tradycyjnego rytu mszy św. przyniosła w Europie Zachodniej katastrofalne skutki. Pewnym wyjątkiem była Polska.
– Pierwszym powodem był panujący wówczas komunizm. Wtedy jakakolwiek próba debatowania, czy Kościół postępuje słusznie czy nie, byłaby rozegrana przez władze komunistyczne. Dlatego zmiany dotyczące mszy przyjęto bez refleksji, bo miały za sobą autorytet papieża i biskupów – tłumaczył.
Odwróceni
Redaktor naczelny podkreślił, że niewielu jest dzisiaj przedstawicieli Kościoła, którzy bronią tamtych zmian w liturgii. – Brutalna prawda jest taka, że ci tzw. ojcowie soborowi albo w ogóle odeszli od wiary, albo zaczęli ją atakować, np. Hans Küng czy Gregory Baum – powiedział Lisicki.
– Takich ludzi, którzy odegrali bardzo ważną rolę przy tworzeniu dokumentów soborowych i którzy potem jawnie opuścili Kościół, mógłbym wymienić bardzo dużo. A Kościół tolerował te wszystkie rzeczy w stopniu niebywałym – ocenił dziennikarz.
Czytaj też:
Ojciec Pelanowski krytykuje papieża. Zakon wydał oświadczenie