Demonstracja w obronie reformy sądownictwa, konwencja Solidarnej Polski, Rada Krajowa Platformy Obywatelskiej – jakie wydarzenie wskazałby Pan jako najważniejsze tej soboty?
Prof. Antoni Dudek: Żadnego z tych trzech. Najistotniejszy w moim odczuciu był list prezesa Prawa i Sprawiedliwości Jarosława Kaczyńskiego do uczestników konwencji Solidarnej Polski.
Dlaczego?
Prezes wyraźnie zaznaczył, że reforma sądów musi być kontynuowana. Oznacza to, że przez partię rządzącą utrzymany zostanie najtwardszy kurs. Niebawem elementy z listu prezesa będzie zapewne wykorzystywał w swojej kampanii wyborczej prezydent Andrzej Duda. Co do zebrania PO i zmian w jej władzach to logiczna konsekwencja zmiany lidera. Ci, co mieli objąć funkcję to objęli. Ci co mieli stracić stracili. Ale tu istotne będzie i tak to, czy Małgorzata Kidawa-Błońska będzie w stanie zająć pewne drugie miejsce i wejść do drugiej tury.
Czy prezentu pani Kidawie-Błońskiej nie dostarczył czasem Szymon Hołownia, który najpierw dał skandaliczny spot o Smoleńsku, a potem nagle się wycofał?
W przypadku Szymona Hołowni wyszedł brak jego doświadczenia. To trochę tak, jakby wybitnego polityka nagle uczynić aktorem i obsadzić go w roli Hamleta. Wyszłaby katastrofa. Podobnie jest tutaj. Ktoś może być dobrym dziennikarzem, ale to nie oznacza, że będzie dobrym politykiem. I myślę, że Szymon Hołownia szybko przekona się, że kampania prezydencka to nie są akcje charytatywne i opowiadanie o religii w telewizji. Nie mówię, że jest to coś trudniejszego. Jest to coś innego. I Szymon Hołownia tu poległ. Zaczyna się on, jak i jego sztab, w tym wszystkim gubić. Choć nie przekreślam do końca jego szans, gdyż i pani Małgorzata Kidawa-Błońska nie prowadzi jakiejś rewelacyjnej kampanii. I nawet jeśli zajmie drugie miejsce, to dlatego, że konkurenci – Hołownia i Władysław Kosiniak-Kamysz popełnili błędy, a nie dlatego, że ona była taka dobra.
Walka o drugie, nie pierwsze miejsce?
Wydaje się, że z tego, co na razie się dzieje, to najbardziej zadowolony powinien być urzędujący prezydent. Na dzień dzisiejszy, w lutym można już postawić tezę, że Andrzej Duda pewnie zmierza po reelekcję. To nie jest jeszcze oczywiście pewne – może się dużo rzeczy zmienić. Ale jeśli się prezydent po drodze nie potknie, to tę reelekcję będzie miał.
Do wyborów jednak jest jeszcze trochę czasu.
To są jeszcze trzy miesiące, podczas których wiele może się zdarzyć. Jednak ja osobiście nie widzę potencjału do tego, by w polskiej polityce nastąpił zwrot taki jak w marcu 2015 roku, gdy elektorat nagle zaczął przepływać od Bronisława Komorowskiego do Andrzeja Dudy i Pawła Kukiza. Dziś czegoś takiego nie widać.
Zakładając, że stanie się jak Pan mówi, że Andrzej Duda wygra. Czy będzie to oznaczało powolne zmęczenie PiS-em, czy może wielkie przetasowania po stronie opozycji?
Po kolei. Żeby było jasne, nie uważam, że wygrana Dudy jest przesądzona, ale że to jest najbardziej prawdopodobny scenariusz. Jeśli tak się stanie, to przez najbliższe trzy lata nie czekają nas żadne wybory. I myślę, że nastąpi naturalny efekt zmęczenia PiS-em. Partia rządząca zacznie słabnąć, na ile, to zależy od tego, jak radzić sobie będzie z problemami.
A opozycja?
W przypadku opozycji wszystko zależy od Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Jeśli nawet przegra, ale nieznacznie, po drugiej turze, to Platforma Obywatelska uratuje rolę głównej siły opozycyjnej. Jeśli jednak ktoś Kidawę-Błońską by wyprzedził, albo dostałaby ona bardzo słaby wynik ledwie wchodząc do drugiej tury, może zacząć się dekompozycja po stronie opozycyjnej. Zobaczymy jaki wynik uzyska kandydat lewicy, wreszcie Władysław Kosiniak-Kamysz, który nawet jeśli nie wejdzie do drugiej tury, ale uzyska znacząco lepszy wynik niż PSL w wyborach. Od tych czynników zależy kształt sceny politycznej po wyborach prezydenckich. Za wcześnie by o czymkolwiek wyrokować.
Czytaj też:
"Łatwiej byłoby przygotować listę błędów, których Komorowski nie popełnił”
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.