W Polsce odnotowano pierwszy przypadek zarażenia koronawirusem. Część osób zadaje sobie pytanie, czy grozi nam epidemia?
Iwona Paradowska-Stankiewicz: Zacznijmy od tego, że wyraz epidemia jest bardzo pojemny. W przypadku koronawirusa można przyjąć, że mamy do czynienia z kilkoma gradacjami. Wszystko zależy od tego, ile będzie ognisk wirusa. Jeżeli założymy czarny scenariusz, że wirus powoli rozprzestrzenia się na terenie naszego kraju, to najważniejsze działania są związane z pierwszym wykrytym przypadkiem.
Co ma pani na myśli?
Chodzi o to, że pierwszy, wykryty przypadek, z którym mamy obecnie do czynienia jest szalenie istotny dla rozwoju sytuacji. Trzeba zebrać wywiad epidemiologiczny.
W jakim celu?
Celem jest przede wszystkim zbadanie ryzyka zarażenia innych osób. Zwłaszcza, że jeśli osoba będąca przekaźnikiem koronawirusa przebywała w otoczeniu innych ludzi. Kluczowe jest przecinanie łańcucha transmisji zakażeń. Trzeba dotrzeć do osób, z którymi zarażony człowiek miał kontakt. Niezbędna jest prewencja.
Na czym polega prewencja w przypadku walki z koronawirusem?
W przypadku osób chorych kluczowa jest izolacja w ramach kwarantanny w warunkach szpitalnych. Albo kwarantanna domowa, jeżeli okaże się, że zarażonych osób jest bardzo dużo. Wojewodowie mogą określać miejsca, w którym zarażone osoby będą przechodziły kwarantannę.
Ppojawia się coraz więcej zdjęć, które ukazują braki w asortymencie sklepów wielkopowierzchniowych. Puste półki świecą coraz częściej. Dlaczego ludzie masowo kupują różne produkty w obliczu koronawirusa? Istnieje taka potrzeba?
W obliczu koronawirusa musimy zachowywać ostrożność. Jednak niepotrzebna panika zupełnie nam nie służy. Nie bardzo rozumiem, jaki jest cel masowego gromadzenia produktów spożywczych. Trzeba zachować balans. Nie dajmy się zwariować.
Czytaj też:
Koronawirus w Polsce. Premier zabrał głos
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.