Jak wspomina Pan 10 kwietnia 2010 roku?
Andrzej Melak: Był to oczywiście tragiczny dzień w wymiarze osobistym, państwowym i symbolicznym. Osobiście była to tragedia wielu osób. Ja straciłem brata, wielu znajomych, z którymi byłem na koleżeńskiej stopie. Jako naród straciliśmy elitę. A symbolicznie, biorąc pod uwagę, gdzie polska delegacje leciała, ciężko oprzeć się wrażeniu, że był to drugi Katyń. Tak to odczuwam i tak do końca swoich dni będę to przeżywał.
Dziś mija 10 lat od tamtej chwili.
Owszem, wydaje się, że szmat czasu, ale dla mnie jest to wciąż żywe i bolesne. I wciąż czekamy na zakończenie śledztwa, wynik prac instytutów naukowych na świecie. I na wynik pracy komisji, która prowadzi to śledztwo.
Rocznica jest okrągła, jednak obchodzona też w niezwykłych, można powiedzieć bardzo trudnych okolicznościach.
Tak, zbiegła się w czasie z tym, co przeżywa cały świat. Trwająca epidemia uniemożliwia obchody tej rocznicy takie, jakie być powinny. Jednocześnie jednak ten dzień skłania do pewnej nadziei. Bo myślę, że to, że przez tę dekadę wytrwaliśmy, że nie poddaliśmy się, jest ewenementem na skalę światową. Wielu na świecie liczyło na to, że Polacy zapomną o swojej elicie. O badaniu przyczyn tragedii. To, co robił ówczesny premier Donald Tusk, marszałkowie Sejmu i Senatu, następca prezydenta Kaczyńskiego nie pozostawiało wątpliwości. Wszystko miało się rozejść po kościach, a jedynie czas miał ukoić rany. Wytrzymaliśmy do 10-lecia tej tragedii. Nie zapomnieliśmy. I gdy minie koronawirus, przyjdzie czas na kolejne godne upamiętnienie naszych bliskich i przywódców.
Pan działał na rzecz upamiętnienia ofiar i wyjaśnienia przyczyn katastrofy.
Myślę, że Komitet Katyński miał tu jakiś wkład. Ja sam zadawałem w Moskwie pytania, które sprowokowały i innych do zadawania pytań. Potem było powołanie stowarzyszenia rodzin Katyń 2010. Wykonanie płyty informującej o celach wizyty delegacji z Panem Prezydentem, zawiezienie jej do Smoleńska i przytwierdzenie jej na głazie, który tam stał. To było coś, co ludzi uświadamiało i ukazywało prawdę o małości ówczesnych władz, które nie pamiętały o tych, którzy zginęli. Zdjęcie tej tablicy, zamienienie jej na dwie inne, z nic nieznaczącymi napisami, to był taki rosyjski strzał w kolano.
Dziś w dziesiątkach i setkach krajów powstają tablice i pomniki na cześć naszych bohaterów. A ta zdjęta tablica, wykonana przez polskich rzemieślników, trafiła do Sanktuarium Jasnogórskiego, najważniejszego polskiego sanktuarium. I stanowi serce Epitafium Smoleńskiego. To my zaciągnęliśmy jako pierwsi wartę obywatelską przed Pałacem Prezydenckim, przed siedzibą śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Jako radny Warszawy walczyłem prawie sześć lat o to, by upamiętnić tych, którzy zginęli. Przecież wśród ofiar byli honorowi obywatele Warszawy. O nich zapomniano. Cztery lata temu, w kwietniu 2016 roku postawiliśmy na pl. Bankowym na dziedzińcu prezydenta Warszawy głaz z tablicą poświęconą Lechowi Kaczyńskiemu – prezydentowi Warszawy, a potem Polski. Zrobiły to osoby, które miały już ponad 70 lat. Nawiązaliśmy w ten sposób do postawienia pomnika katyńskiego. I jestem przekonany, że ta nasza akcja uratowała honor Warszawy – miasta niezłomnego. Bo gdy władza nie robi nic, należy podjąć działania.
Wróćmy do samej rocznicy. Jak wspomina Pan tych, którzy zginęli 10 lat temu?
Wspominamy wspaniałych ludzi, obywateli naszej Ojczyzny, którzy na przekór wielu, prawie całemu światu, pamiętali o tej zbrodni ludobójczej w Katyniu. O tysiącach zamordowanych. Pamiętali o nich, czcili ich i 10 kwietnia 2010 roku udali się w swą ostatnią podróż, by oddać im hołd. Pamięć, jest najpotężniejszą polską bronią, której obawiają się nasi przeciwnicy.
Czytaj też:
To oni zginęli w katastrofie smoleńskiej. Pełna lista ofiarCzytaj też:
Andrzej Duda dla "Financial Times" o katastrofie smoleńskiej. Mocne słowa w kierunku Rosji
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.