Damian Cygan: Państwowa Komisja Wyborcza stwierdziła w przyjętej w niedzielę uchwale, że w wyborach 10 maja nie było możliwości głosowania na kandydatów. Czy to oznacza, że stanowisko Sądu Najwyższego w sprawie wyborów nie jest już potrzebne?
Prof. Jacek Zaleśny: W postępowaniu wyborczym Sąd Najwyższy orzeka o ważności wyboru prezydenta. Aby to mogło nastąpić, uprzednio PKW podaje wynik wyborów. Skoro Państwowa Komisja Wyborcza – ze względu na nieprzeprowadzenie głosowania – nie zrobiła tego, co wynika z Kodeksu wyborczego, czyli nie podała wyniku wyborów, to w konsekwencji nie ma możliwości, aby Sąd Najwyższy podjął swoje działania, bo nie ma przedmiotu orzekania. Nie ma wyniku wyborów, więc nie ma i możliwości sprawdzenia, czy wybór jest ważny. Nie ma też protestów wyborczych, bo wnosi się je przeciwko wyborowi prezydenta, a do wykonania tej czynności nie doszło. Tym samym uchwała PKW zamyka dotychczasowe postępowanie wyborcze i umożliwia wszczęcie przez marszałka Sejmu nowego procesu wyborczego.
Czy jeśli marszałek ogłosi nową datę wyborów, kandydaci będą zbierać podpisy od nowa?
Ta kwestia wymaga interpretacji prawnej, bo jedno postępowanie wyborcze właśnie uległo zakończeniu, a planowane jest już drugie postępowanie. W stanie prawnym dotychczas obowiązującym kandydaci na prezydenta wypełnili wszystkie wymogi prawne do tego, aby można było na nich głosować. Zatem teraz władza publiczna nie może zamknąć przed nimi drzwi i powiedzieć: "to, co zrobiliście, nie ma żadnego znaczenia. Musicie jeszcze raz wykonać te same czynności". Byłoby to ordynarne naruszenie zaufania obywateli do państwa i jego organów, do czego nie powinno dojść. Co więcej, byłoby to wciągnięcie obywateli w pułapkę prawną, naruszenie ich interesu będącego w toku.
Pamiętajmy, że zebranie co najmniej 100 tys. podpisów to jest czynność, której nie da się wykonać bez zaangażowania dużych sił i środków. To gigantyczne przedsięwzięcie organizacyjne, jak też finansowe. Znakomita część kandydatów, która ten wysiłek podjęła i przeprowadziła, nie będzie w stanie tego ponowić bez istotnych nakładów, a część kandydatów, którzy wykonali wszystkie czynności, aby Polacy mogli na nich głosować ergo, aby wybory były pluralistyczne, może mieć problem z ponowną rejestracją. Pamiętajmy, że było 35 zarejestrowanych przez PKW komitetów wyborczych kandydatów na prezydenta RP, ale tylko 10 udało się zarejestrować, w tym mniej więcej połowie z istotnymi trudnościami, bo nie jest łatwo zebrać podpisy. Kandydaci zarejestrowani nie mieli wpływu na termin zbierania podpisów, ani na okoliczności zewnętrzne temu towarzyszące. W określonym terminie wykonali czynności prawnie wymagane. Tak samo ewentualni nowi kandydaci dysponują określonym terminem na wykonanie czynności prawnie wymaganych do rejestracji.
Udział w wyborach kandydatów zarejestrowanych jest do pogodzenia ze standardem równości. Każdy kandydat działa na podstawie przepisów obowiązujących. Żaden z potencjalnych kandydatów na prezydenta nie miał prawa oczekiwać, że 10 maja nie dojdzie do głosowania: ani ci, którzy podjęli działania w lutym, ani ci, którzy ich nie podjęli. Jeśli w kolejnym postępowaniu wyborczym pojawi się nowy kandydat, to będzie musiał zebrać wymaganą liczbę podpisów, tak samo jak zrobiła to grupa "starych" kandydatów.
Jarosław Gowin zapowiedział "głęboką" nowelizację ustawy o wyborach korespondencyjnych. Jak należy ją zmienić, żeby wyeliminować największe kontrowersje i wątpliwości?
Pierwsza kwestia dotyczy powszechności prawa wyborczego, czyli zapewnienia Polakom mieszkającym poza granicami RP faktycznej możliwości udziału w głosowaniu. Jest to grupa kilku – kilkunastu milionów Polaków, którzy są osobami uprawnionymi do głosowania i jest obowiązkiem władz polskich zapewnienie im możliwości realizacji tego prawa. Często są to potomkowie Polaków w tragicznych okolicznościach wywiezionych na Wschód, czy też ci, których głód wygnał na obcą ziemię. Im – podobnie jak każdemu innemu Polakowi – faktyczna możliwość udziału w głosowaniu po prostu się należy. Ustawa w obecnym kształcie nie spełnia tego warunku. Chodzi przy tym też o problem dostosowania się do sytuacji panującej na terytorium państwa przyjmującego, gdzie ze względu na stan pandemii nie ma możliwości przemieszczania się, a lokalny operator pocztowy nie działa efektywnie.
Druga kwestia dotyczy głosowania na terytorium RP. Decyzja kierunkowa: głosowanie mieszane (stacjonarne uzupełnione korespondencyjnym), czy wyłącznie korespondencyjne. Z punktu widzenia realizacji praw wyborczych przez obywateli najpewniejsze jest głosowanie stacjonarne w siedzibie komisji wyborczej i ten standard powinien być przywrócony. W tym kontekście urealnienia wymaga kwestia składów osobowych komisji wyborczych tak, aby były one zdolne do ustalenia wyniku głosowania bez zwłoki. Natomiast w ramach głosowania korespondencyjnego musi być pewność, że osoba, której dostarczono pakiet wyborczy, jest uprawniona do jego odebrania. Obecna ustawa nie spełnia tego warunku i zachodzi znaczne ryzyko, że skoro mamy pakiety nieewidencjonowane, to znaczna ich część może trafić de facto do każdego, także do osób nieuprawnionych do odbioru danego pakietu. Potrzebne jest potwierdzenie odbioru, tak jak podczas tradycyjnego głosowania w lokalu wyborczym potwierdza się odbiór karty do głosowania.
Trzecia kwestia dotyczy uzupełnień w spisach wyborców. Musi być faktyczna możliwość, że osoby, które przebywają poza miejscem zameldowania, będą mogły skorzystać z prawa do głosowania i zostaną w odpowiednim czasie dopisane do spisu wyborców.
Jest jeszcze kwestia dotycząca tajności głosowania, czyli danych, które podaje się w ramach wysyłanego pakietu wyborczego. Optymalnym rozwiązaniem byłoby, że osoba potwierdza odbiór pakietu i odsyła samą kartę do głosowania – już bez danych osobowych, tak żeby nie było możliwości powiązania kto, jak głosował. Niezbędne są też regulacje dotyczące finansowego rozliczenia kampanii wyborczej przez tzw. "starych" kandydatów. W ich przypadku dochody i wydatki powinny być rozliczane łącznie za oba postępowania wyborcze.
Pojawiającym się bardzo często argumentem za niewprowadzeniem stanu nadzwyczajnego jest kwestia "gigantycznych odszkodowań". Jak to wygląda od strony prawnej?
Sprawa odszkodowań wynika z pewnego niezrozumienia obowiązujących regulacji. Niezależnie od tego, czy obowiązuje stan nadzwyczajny, czy nie, państwo polskie ponosi odpowiedzialność za szkodę, którą wyrządziło niezgodne z prawem działanie organu władzy publicznej. To wynika bezpośrednio z art. 77 konstytucji i znajduje swoje rozwinięcie w prawie cywilnym. Innymi słowy niezależnie od tego, czy obowiązuje stan nadzwyczajny, czy nie, Polska jest państwem prawnym i odpowiedzialność odszkodowawcza jest przez państwo realizowana. Byłoby absurdalnym wnioskowanie, że w stanie dla państwa typowym, kiedy władza publiczna wyrządzi komuś szkodę, odpowiada za to łagodniej niż w stanie nadzwyczajnym, gdy zmusiły ją do tego okoliczności zewnętrzne, na które ta władza nie miała wpływu. Polska jest państwem prawnym zarówno w stanach typowych, jak i nietypowych. W stanie nadzwyczajnym Polska nie przestaje być państwem prawnym, a więc realizuje odpowiedzialność odszkodowawczą, ale nie oznacza to jej rozszerzenia w stosunku do stanu typowego.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.