Idąc na wybory (szczególnie prezydenckie) obywatel chce czuć, że bierze udział w czymś wielkim, że to nie tylko wrzucenie kartki do pudełka. Chce czuć, że zmienia kraj, że jest częścią jakiejś drużyny. Sposób w jaki PO pożegnała się z kandydaturą Kidawy-Błońskiej pokazuje, że żadnej drużyny już nie ma. Wyborcy mogą ukarać PO za ten manewr. Wszak konkurencja w tym roku wyjątkowo obfita – po lewej i po prawej stronie.
Prawdziwa prezydent ośmieszona
Kidawa-Błońska była najgorszym kandydatem jakiego widziała polska polityka od dawna. Stresowała się przed kamerami, nie miała przemyślanej strategii, zaliczała wpadkę za wpadką, a przede wszystkim wprowadzała chaos. Apogeum tego była jej decyzja o zawieszeniu kampanii. To punkt zwrotny, który dał szanse Hołowni i Kosiniakowi-Kamyszowi, a który przesądził o dalszych losach jej własnej kandydatury.
Biorąc to wszystko pod uwagę ciężko się dziwić kierownictwu PO, że podjęło decyzję o zmianie kandydata. To drastyczna decyzja, ale konieczna, a nawet spóźniona. Problem leży zatem nie w samej decyzji, ale w przedstawieniu, jakie zrobiono dookoła.
Właściwie od kilku tygodni obserwowaliśmy, jak politycy Platformy urządzają sobie tournee po mediach, obgadując własną kandydatkę – człowieka, który ich zdaniem powinien być głową państwa. W ostatnim tygodniu był to już prawdziwy kabaret, czego symbolem może być Tomasz Siemoniak, który wprost przyznawał, że PO jest „w trudnej sytuacji z tą kandydaturą”, albo Radosław Sikorski proponował Monice Olejnik, by startowała w wyborach.
Jak Kidawa-Błońska musiała się czuć, gdy do jej kandydatury nie chciał się przyznać ani Grzegorz Schetyna ani Borys Budka? Gdy chwilę po „pakcie Jarosławów” największy zwolennik PO Tomasz Lis miał w głowie tylko jedno do przekazania na Twitterze –„Czy KO zmieni kandydata? Inne pytania są drugorzędne”. Od kilku tygodni kampania Kidawy-Błońskiej była notorycznie dobijana przez samą Platformę, która sprawiała wrażenie, że wstydzi się własnej kandydatki.
Rozterki Leminga
Jasne, można powiedzieć, że w polityce trzeba mieć twardą skórę i Kidawa-Błońska musiała się liczyć z tym, na co się porywa. To prawda, tylko że wyborcy nie postrzegają tak polityki. Wyborcy widzą biedną osamotnioną kobietę. Biedną – bo została upokorzona przez własnych kolegów; osamotnioną – na co wskazuje choćby jej konferencja, gdy samotnie ogłosiła swoją rezygnację; kobietę – bo sama podkreślała ten fakt w co drugim wystąpieniu. Ona prezentowała się nie jako kandydat PO w wyborach, tylko jako kobieta-kandydat. Poza tym, jakkolwiek nie byłby to wyświechtany zwrot, postać kobiety ma szczególne miejsce w polskiej kulturze i widok biednej, upokorzonej Kidawy-Błońskiej będzie się jeszcze długo ciągnął za Platformą Obywatelską. Różnej maści Środy i Spurkinie nie dadzą im teraz spokoju.
„Przyjęło się uważać, że PIS to buractwo level hard, obcesowość, brak kultury, tępe obuchy na koślawym trzonku. Ale oni nigdy publicznie nie zajechali swojego człowieka tak, jak PO i jej zwolennicy Komorowskiego czy teraz @M_K_Blonska’ą” – napisał kilka dni temu na Twitterze Zbigniew Hołdys.
Nie żeby ten, niegdyś znany, muzyk był znaczącą personą dla polskiej sceny politycznej, ale powyższy wpis jest zaskakująco celny i bardzo dobrze oddaje nastroje przeciętnego wyborcy Platformy Obywatelskiej.
Bo przecież w ostatnich miesiącach tenże leming też musiał bronić swojej kandydatki, wybaczać jej wpadki, wstawiać się za nią i znosić kpiny. I po tym wszystkim po prostu odsunięto ich (Kidawę i wyborców) na boczny tor. Ta cała operacja była przeprowadzona na przysłowiowy rympał – bez pomysłu, bez wyobraźni, a za to (co najgorsze) bez żadnego smaku, bez klasy. A przecież wybór polityczny, jak każdy inny ważny wybór w życiu, to „w gruncie rzeczy jest to sprawa smaku”.
Podmianka nic nie da
Kidawa była tragiczną kandydatką – to prawda. Ta historia ma jednak drugie dno. Wybory są (zapewne) dla PO przegrane, ale prawdziwą ich stawką nie jest pałac prezydencki tylko pozycja Platformy na polskiej scenie politycznej. Jeżeli kandydat PO nie wejdzie do II tury to będzie dla samej partii tragedia wizerunkowa. Jeżeli natomiast kandydat, tak jak Kidawa w sondażach, osiągnie wynik gorszy niż np. Krzysztof Bosak, to będzie de facto oznaczać koniec Platformy – rozpad ugrupowania, albo pożarcie przez Lewicę i PSL.
Stąd cała podmianka. Nie chodzi o wygranie wyborów, tylko o obronę pozycji głównego antypisu. Trzaskowski ma pokazać wyborcom, że Platforma jest poważniejszym graczem niż Lewica, ludowcy czy potencjalna partia Hołowni. Trzaskowski ma pokazać, że nie warto skreślać PO.
Problemem Platformy jest jednak nie kiepska kandydatka, tylko to że sama partia jest swoim własnym cieniem. Namiastką tego, co reprezentowała jeszcze kilkanaście miesięcy temu. Jej pogarszające się sondaże to dłuższa tendencja, na którą kandydatura Kidawy-Błońskiej miała jedynie pośredni wpływ. Dlatego wystawienie Trzaskowskiego to ruch dosyć dramatyczny i histeryczny, ale z góry skazany na porażkę.
Jeżeli Platforma chce ocaleć, to musi przeprowadzić poważne zmiany w swoim podejściu do państwa i Polaków. Musi, o czym tyle razy pisałem, zacząć w końcu myśleć o interesie wspólnoty, musi przestać tkwić w okowach tępego antypisu i zacząć słuchać Polaków. Zwalanie całej winy na partyjną koleżankę nic nie da. Kandydatura Kidawy-Błońskiej jest rezultatem słabych wyników Platformy, a nie ich przyczyną.
Artykuł wyraża poglądy autora i nie musi być tożsamy ze stanowiskiem redakcji.
Zobacz poprzednie teksty z cyklu "TAKI MAMY KLIMAT":
Czytaj też:
Państwo z plastelinyCzytaj też:
Sieroty po Platformie Obywatelskiej
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.