Jakie zarzuty wobec Pana stawia Naczelna Izba Lekarska?
Lek. med. Paweł Basiukiewicz: To jest sprawa, która ciągnie się od miesięcy. Jesteśmy wezwani wraz z kilkoma innymi lekarzami do złożenia wyjaśnień przed Naczelnym Rzecznikiem Odpowiedzialności Zawodowej. Chodzi o trzy listy, które pojawiły się w przestrzeni publicznej. Osoby, które widnieją jako sygnatariusze, zostały wezwane przez Rzecznika do złożenia wyjaśnień. Nie jesteśmy o nic oskarżeni, nie ma żadnego śledztwa i nie stoimy przed Sądem Lekarskim.
Ta sprawa pokryła się w czasie z problemami, które ma dr Grzesiowski. Jak Pan to skomentuje?
Wiosek o pozbawienie dr. Grzesiowskiego prawa wykonywania zawodu lekarza został złożony przez p. Krzysztofa Saczkę p.o. Głównego Inspektora Sanitarnego. Podobne zgłoszenie zastosowano wobec dr. Bartosza Fiałka. Obaj reprezentują strategię dominującą w większości krajów Zachodu, osoby podpisane pod wspomnianymi listami są natomiast przedstawicielami alternatywnej taktyki.
Na czym polega różnica pomiędzy tymi strategiami?
Forma, która dominuje w świecie Zachodu, choć w USA zaczyna się ona rozjeżdżać, polega na podejmowaniu za wszelką cenę, niezależnie od kosztów prób zahamowania rozprzestrzeniania się wirusa. Oznacza to walkę przy pomocy socjaldystansujących metod niefarmaceutycznych (NPI). Należy do nich, ogólnie mówiąc, lockdown, zamykanie przedsiębiorstw, szkół, zakaz wychodzenia z domu, przemieszczania się, zamykanie granic, ograniczanie przemieszczania się wewnątrz kraju itp.
Osoby, które reprezentują odmienną strategię, w tym podpisane pod tymi listami, wyrażają wątpliwości co do oficjalnych sposobów walki z pandemią stosowanych w większości krajów świata. Ich zdaniem odbywa się to z pogwałceniem praw obywatelskich, bez uwzględnienia szkód. Kwarantanna dla wielu ludzi oznacza, że nie mogą oni pod żadnym pozorem wyjść z domu i załatwić wielu naglących spraw. W Polsce przebywa obecnie ok. pół miliona takich osób. Ile z nich z różnych powodów jest zmuszonych, aby złamać te przepisy i wyjść z domu? Mam na myśli np. osoby, które chcą pomóc innym, lecz ze względu na obostrzenia nie ma takich możliwości.
Z czego wynika fakt, że są promowane głównie niefarmaceutyczne metody?
Postrzegam to jako kwestię ambicjonalną. Uznano po prostu, że z chorobą COVID-19 należy walczyć metodą niefarmaceutyczną oraz za pomocą dywanowych szczepień. Robimy to, co robią inni. Minister Zdrowia powiedział, w którymś z wywiadów, że w wakacje będziemy szczepić dzieci. Oznacza to, że preparat, nad którym nadal nie skończono prób klinicznych, zostanie zastosowany wobec populacji, która nie choruje poważnie i nie stanowi głównego czynnika propagacji epidemii. To bolesne, że osoby z tytułami naukowymi boją się głośno na ten temat mówić i wspierają swoim autorytetem takie wypowiedzi. Nie słyszałem, aby ktoś z Rady Medycznej próbował wyjaśniać wypowiedź pana Ministra.
Dlaczego proponowane metody leczenia COVID-19 (np. amantadyną) tak często spotykają się z negatywnym odzewem?
W tej chwili zastosowania amantadyny w chorobie COVID-19, abstrahując od tego, na ile jest ona skuteczna, jest leczeniem off label, czyli poza wskazaniami. W medycynie znamy i stosujemy leki off label stosunkowo często i nie ma z tego powodu dużych kontrowersji. Podobnie jest z zastosowaniem kolchicyny i budezonidu w COVID. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, że pacjent otrzyma środek użyty poza oficjalnymi wskazaniami, pod warunkiem, że istnieją przesłanki - najlepiej badania, które dokumentują skutezność danego leku w takiej sytuacji. Lekarz powinien jak najszerzej wyjaśnić tę kwestię pacjentowi. Walka z amantadyną za wszelką cenę nie jest warta energii, której używają jej przeciwnicy. Nie należy ona do toksycznych leków i jeżeli może zapobiec ciężkiemu przebiegowi COVID-19, wielu poważnych, także utytułowanych lekarzy ma z nią dobre doświadczenia, to nie widzę powodu, żeby tego nie robić.
Czy w takich warunkach możliwa jest rzetelna debata na temat walki z COVID-19?
Bardzo trudno jest mi odpowiedzieć na to pytanie. Obserwuje, że sygnatariusze deklaracji z Great Barrington zostali zaproszeni przez Gubernatora Florydy do debaty na temat tego, jak radzić sobie z epidemią. Słychać wypowiedzi profesorów, także medycyny i lekarzy z zagranicy Karola Sikory, Jay Bahtasaraya, Francis Balloux, Martin Kulldorffa, Michaela Levitta, dr Scott Atlasa, którym oficjalnie nie krępuje się ust. W Polsce panuje natomiast jakaś zmowa milczenia. Dzieje się tak pomimo tego, że kilkaset km na północ od naszych granic mamy kraj, w którym zupełnie inaczej potoczyła się strategia walki z pandemią. Z tego co wiem, w Szwecji nawet lekarze w szpitalach nie noszą masek, nie wspominając o przeciętnych obywatelach. Jakieś metody niefarmaceutyczne zostały tam wprowadzone, ale nie zniszczyły one społeczeństwa, relacji międzyludzkich, nie były tak gwałtowne i ślepe jak u nas.
Jakie Pańskim zdaniem będą konsekwencje przedłużenia obostrzeń, na które zdecydował się polski rząd?
W ubiegłym roku, kiedy mieliśmy ścisły lockdown, straty ekonomiczne wyliczono na co najmniej miliard złotych dziennie. Oprócz kwestii gospodarczych mamy sprawy społeczne. Po trzecie, czego szczególnie nie rozumiem, mamy do czynienia z okrucieństwem i nieumiejętnością przyznania się do błędu ze strony rządzących. Chodzi mi o zamykanie szkół i trzymanie dzieci w jakiejś dyssocjalnej bańce. Do tego dochodzi zamykanie placów zabaw i boisk. To jest kompletnie bez sensu. Wiemy, że na zewnątrz ten wirus prawie się nie transmituje, na co wskazują badania np. z Irlandii Północnej. Eksperci wykazali wówczas, że poziom transmisji wirusa w otwartej przestrzeni wynosi ok. 1 promila. Jest to śladowa liczba w porównaniu do wszystkich infekcji. Zamykanie tzw. outdoorowych aktywności to jakaś pomyłka. Chciałbym dowiedzieć się, kto doradza przy takich decyzjach, na jakiej podstawie one zapadają, jak przebiega dyskusja. Szkoda, którą czynimy naszym dzieciom, jest niewyobrażalna i długo będziemy spłacać ten dług.