Pod koniec ubiegłego roku sąd w Pensylwanii skazał 24-letniego imigranta Ashera Pottsa za fałszerstwo dokumentów. Okazało się, że Potts, w rzeczywistości Artur Samaryn, uciekinier z Ukrainy, uzyskał prawo do pobytu w Stanach, fałszując datę urodzenia i podając się za nastolatka. Tym, że za małolata podaje się dorosły facet, nie zainteresował się nikt, do momentu aż przyłapano go na molestowaniu piętnastolatki. O sprawie głośno było w amerykańskich mediach, w europejskich raczej, „przeszła bokiem”.
Wśród wyjątków znalazł się komentujący wówczas wyrok amerykańskiego sądu publicysta jednego ze szwedzkich, konserwatywnych portali, zwracając uwagę na problem dotykający krajów europejskich, a związany z coraz częstszym przenikaniem do nich imigrantów z krajów islamskich: „Na oszukańcze praktyki imigrantów, którzy trafili do Szwecji, podając nieprawdziwe dane na temat swojego wieku i tożsamości, media i politycy prawie nie reagują; ledwo czynią to wtedy, gdy okazuje się, że rzekome „dziecko” czy „sierotka”, która dopuściła się gwałtu tak naprawdę ma 45 lat” – napisał, zastanawiając się zarazem, z czego to wynika.
Pytanie oczywiście mocno retoryczne w czasach, gdy problem imigrantów z krajów arabskich stał się w UE elementem medialno-politycznej rozgrywki na poziomie emocjonalnie spłyconych mechanizmów i koniunkturalnie tuszowanych niewygodnych faktów.
Rzadkie, sensowne choć spóźnione reakcje, jak w Danii, gdzie publicznie zaczęto stawiać pytanie: „czy na pewno służby są w stanie zweryfikować tożsamość przybyszów w sposób zapewniający obywatelom bezpieczeństwo”, a urzędnicy imigracyjni podjęli próbę ustalenia faktycznego wieku rzekomych „sierotek” napływających tam z krajów bliskowschodnich, są zakrzykiwane tradycyjnymi oskarżeniami (rasizm, faszyzm, ksenofobia) lub po prostu bagatelizowane. W grudniu ubiegłego roku duński portal „TheLocal.dk” ujawnił, iż przebadanie przez lekarzy specjalistów 800 „małych imigrantów” wykazało, że w rzeczywistości 600 z tych bliskowschodnich „dzieciaczków” to dorośli ludzie. Sprawę szybko wyciszono.
Gra, której przedmiotem stały się arabskie „sierotki”, dość paskudna jest, patrząc na to chłodnym okiem, zrozumiała. Dla lewicy i bliskich jej mediów jest ona mocno intratna. Buduje kapitał polityczny, przynosi wymierne korzyści finansowe i wizerunkowe. W efekcie więc dyskusję o przyjęciu bądź nie imigrantów, prowadzoną w sferze publicznej i na mediach społecznościowych, z udziałem polityków i dziennikarzy, sprowadza się do poziomu wyglądającego mniej więcej tak: ”A: Nie chcesz przyjąć sierotek z Syrii? – B: Nie, pomóżmy im tak, by mogły pozostać we własnej ojczyźnie, wśród bliskich. Nie ma tez gwarancji, że zamiast sieroty nie trafi do nas mudżahedin. – A: O, ty ksenofobiczna świnio, złamasie rasistowski!”
Jak to wygląda w Polsce przekonaliśmy się w miniony weekend, gdy Radio Zet wywołało gównoburzę, przekonując, że: „Polski rząd nie zgodził się by Sopot przyjął do siebie dziesięć sierot z syryjskiego Aleppo”. Zawrzało. Kilka wyrywnych dziennikarek zagrzmiało płaczliwym oburzeniem: „sierotki z Aleppo czekają”, szef „Newsweeka” – Tomasz Lis, postać coraz bardziej groteskowa, histeryzował na Twitterze: „Polski rząd odmawia pomocy dzieciom zamordowanych na wojnie rodziców. Tak się pluje w twarz Bogu i ludziom, wielka hańba”, by dalej ostentacyjnie wzywać do protestów, petycji, demonstracji; pooburzali się tez politycy lewicowej opozycji z Borysem Budką na czele. A to wszystko oczywiście okraszono mającymi wzruszać, wyciskać łzy z oczu obrazkami arabskich maluchów pośród ruin miasta czy osady.
Szybko okazało się jednak, że cała sprawa to humbug, żadnych „dziesięciu sierot”, którym „polski rząd odmawia pomocy” nie ma, jest jedynie enigmatyczna rezolucja Rady Miasta Sopotu i list prezydenta tego miasta Jacka Karnowskiego, w którym mowa o chęci przyjęcia bliżej niesprecyzowanych „osieroconych dzieci i rodzin z miasta Aleppo”. Jest też stanowisko MSWiA, w którym mowa, że obecnie – w warunkach prowadzonej w Syrii wojny – nie ma możliwości ewakuacji osób znajdujących się na terenie konfliktu, a także – i tu najważniejsze – weryfikacji tożsamości i wieku osób, które do Polski miałyby trafić.
To ostatnie jest istotne, również w kontekście szeregu publikacji brytyjskich mediów, coraz częściej wyłamujących się z okowów unijnej poprawności politycznej. Brytyjski „Daily Mail” ostrzegał w październiku, że do Wielkiej Brytanii przedostają się pełnoletni, dorośli imigranci podający się za 14-17 latków, a proces rejestracji i weryfikacji tych deklaracji jest chaotyczny i nieudolny. Krótko później „The Sun”, powołując się na konserwatywnego polityka Davida Daviesa, alarmował, że nawet 2/3 imigrantów z Calais, którzy dotarli do Wielkiej Brytanii, podając się za dzieci, w rzeczywistości może mieć znacznie więcej niż osiemnaście lat.
Sztucznie wywołana burza „polski rząd kontra sierotki” pogrzmiała i przeszła, kilku lewicowych polityków opozycji i dziennikarzy podbudowało swój wizerunek, potępiając „antysierotkowy” rząd.
A tak przy okazji. Kilka gwiazdeczek polskiej sceny publicznej, również dziennikarskiej, zadeklarowało w sobotę na Twitterze chęć przygarnięcia „sierotek z Aleppo”. Sprawdźcie, za tydzień, ilu z nich rzeczywiście zgłosiło się do organizacji pomocowych, zostawiając swoje dane w bazie adresowej wraz z pisemnym zobowiązaniem do zaopiekowania się w przyszłości maluchem z Syrii.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.